W odstępie tygodnia odbyły się dwie głośne premiery dramatów wieszczów, obie w Teatrach Polskich. W Poznaniu „Balladynę” Juliusza Słowackiego wyreżyserował Krzysztof Garbaczewski, w Warszawie – na stulecie działalności teatru przy ul. Karasia – „Irydiona” Zygmunta Krasińskiego wystawił dyrektor sceny Andrzej Seweryn. Trudno o bardziej różne podejścia do literatury romantyzmu.
30-letni Garbaczewski wraz z dramaturgiem Marcinem Cecką wykorzystali zarys fabuły i bohaterów szkolnej lektury do radykalnej wypowiedzi na temat współczesnej Polski. Spektakl dzieli się na dwie części. Pierwsza to kręcony za sceną amatorski film z akcją umieszczoną w laboratorium genetycznym nad jeziorem Gopło, w którym Alina i Balladyna oraz Filon i Grabiec modyfikują genetycznie ziemniaki (poznańskie pyry), w czasie wolnym eksperymentując (np. Filon, fan flory, krzyżuje swój genotyp z genotypem petunii, tworząc kobietę-kwiat: Filotunię...). Druga część to genderowy performance Balladyny, która buntuje się przeciw romantycznemu wychowaniu. Jego symbolem jest scena, w której pod neonem ze stylizowanym na napis nad bramą obozu w Auschwitz szyldem znad frontonu Teatru Polskiego: „Naród sobie”, ojciec trenuje ją na Polkę patriotkę zawsze gotową oddać życie za ojczyznę: „Padnij! Powstań! Kto ty jesteś? Polka mała”.
Spektakl Garbaczewskiego wielu widzów oburzył, część zniesmaczył, niektórzy nie dotrwali do końca. Takich problemów nie mieli widzowie przedstawienia Andrzeja Seweryna w stołecznym Teatrze Polskim. Bardzo pomógł z pewnością sprytny fortel dyrektora, który tuż przed rozpoczęciem przedstawienia zaszachował widzów artykułem Maurycego Mochnackiego z 1829 r., w którym autor wyrzuca ówczesnej warszawskiej publiczności, że jest płytka, w teatrze szuka jedynie rozrywki, chodzi na komedyjki i farsy, a wartościowe sztuki omija z daleka.