Kultura

Szaleńcy, ale nie idioci

The Flaming Lips. Szaleńcy, ale nie idioci

Michael Ivins (na pierwszym planie) strzela z konfetti w Los Angeles. Michael Ivins (na pierwszym planie) strzela z konfetti w Los Angeles. Paul R. Giunta / Corbis
The Flaming Lips pracowali 30 lat na reputację najbardziej szalonego zespołu rockowego świata. Aż tu nagle, przy okazji, stali się też zespołem najbardziej interesującym.
The Flaming Lips na scenie w Denver.Scott D. Smith/Retna/Corbis The Flaming Lips na scenie w Denver.

Jeśli chodzi o dramaturgię, The Flaming Lips zaczynają w takim punkcie, w którym inni kończą. Podobno na trasy koncertowe zawsze zabierają dodatkową ciężarówkę wypakowaną tylko balonikami i konfetti. Łatwo w to uwierzyć, widząc zespół na scenie. Najpierw poddana wcześniej starannej rekrutacji („Czy chcesz przez tydzień nadmuchiwać balony?”) ekipa technicznych przebranych za teletubisie rozstawia armatki na konfetti, potem wychodzą członkowie zespołu – jeden w stroju pluszowego różowego królika, drugi przebrany za szkielet. Wreszcie lider Wayne Coyne stacza się ze sceny w publiczność w przezroczystej plastikowej kuli.

Koncerty The Flaming Lips to zjawisko: operują wprawdzie fragmentami filmów, musicali, zdjęć dokumentalnych, ale mają bardziej swobodny, bezpośredni, nieco nawet cyrkowy charakter niż wielkie produkcje sceniczne Madonny albo Beyoncé. To bardziej przedstawienie w stylu starych rockowych show z lat 70. Coyne zamiast ton laserów używa prostych chwytów, strasząc na przykład rozkrwawionym czołem podczas utworu „The Spark That Bled”. Krew spływa na elegancki garnitur od Dolce &Gabbana, wprawiając później w zdumienie bodyguardów za sceną, którzy – nie widząc, co się wydarzyło – z reguły zaczepiają schodzącego za kulisy wokalistę i oferują pierwszą pomoc.

Tymczasem zabieg jest dokładnie wymyślonym i przećwiczonym elementem przedstawienia, sztuczną krew Coyne kupuje od lokalnego producenta w Oklahomie, pakuje ją w małe ampułki, upewniając się, że nie pozostawi trwałych plam na odzieży. The Flaming Lips to zespół szaleńców, ale nie idiotów.

Doświadczenia w restauracji

Zaczynali od dość prymitywnej i prostej muzyki garażowej jako podrzędny zespół z Oklahomy – centralnie położonego amerykańskiego stanu w kształcie rondla, który muzycznie kojarzył się dotąd przede wszystkim z broadwayowskim musicalem „Oklahoma!

Polityka 15.2013 (2903) z dnia 09.04.2013; Kultura; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Szaleńcy, ale nie idioci"
Reklama