W posłowiu do zbioru tekstów Grabaża „Na skrzyżowaniu słów” uczony piosenkoznawca Krzysztof Gajda pisze, iż słowa słuchane na koncercie „są u swego zarania czym innym niż słowa pisane po to, by czytelnik obcował z nimi, chłonąc litery z zadrukowanego papieru”. Niby prawda, a jednak zainicjowana niedawno przez wrocławską oficynę Biuro Literackie seria „Piosenki na papierze” wyraźnie koliduje z takim stawianiem sprawy i nie da się powiedzieć, by wydawca jakoś tu ryzykował. Otóż to – swoistą próbą wartości piosenki może być właśnie „test papieru”. Gdy słowa, których wcześniej słuchaliśmy, dają się czytać i ich lektura sprawia satysfakcję, mamy wówczas do czynienia z dziełem wartościowym, które równie dobrze może funkcjonować z muzyką, jak i bez niej. Skrajnie różne sytuacje odbioru (cisza lektury i głośny koncert) nie wpływają na artystyczną wartość tekstu i sprawdza się wtedy teza, wedle której ważne jest nie tylko jak, ale i o czym się śpiewa.
Weźmy na przykład trochę chyba zapomniany dziś utwór Lecha Janerki „LA” z taką oto pierwszą zwrotką: „Dokładnie to nie wiem, jak jest/I za co będą bić w tym roku/Bo chociaż zabawnie jest żyć/Coś złego czai się w półmroku/Ni to zjawa, ni obstawa/Jakaś presja nieciekawa gra”. Piosenka ukazała się na płycie „Ur” z 1991 r. Początki transformacji, nikt nie wiedział, jak dalej potoczy się zbiorowy los Polaków, ale widzieliśmy wszyscy, że triumfom młodego kapitalizmu towarzyszyła eksplozja zorganizowanej gangsterki, recydywa skrajnej prawicy nie tylko w subkulturowym skinowskim kostiumie oraz postępujący zanik społecznej wrażliwości ze strony bogatych wobec dramatycznie rosnących obszarów biedy.
Piosenka „LA” dużo i trafnie mówi o ówczesnych lękach, mentalnych niepokojach, które zatruwały polskie głowy, zarówno te mniej skomplikowane, jak i te inteligenckie.