Adam Balas, dyrektor Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, demonstruje salę koncertową: – Takie warunki do nagrań nie istnieją w żadnym mieście. Faktycznie, panuje tu idealna cisza: powiedzieć, że w uszach dzwoni, to banał. Sala ma też wyjątkową akustykę, około dwóch sekund pogłosu. Dzięki proporcjom, kształtowi shoe box, pudełka na buty, umiejętnie ułożonym elementom, odbijającym i pochłaniającym dźwięki. – Sala gra jak instrument, jak pudło rezonansowe – dyrektor Balas jest zachwycony, że udało się taką zbudować. – Prosta jak cały budynek. Bez ekstrawagancji. Nawiązująca do tradycyjnych kształtów dawnych sal koncertowych. Balas jest dziś menedżerem, ale kiedyś muzykiem, skrzypkiem.
Krzysztof Penderecki zostawił budowę w jego rękach, na barki złożył odpowiedzialność, zawierzył jak własnej żonie i nie zawiódł się. Centrum powstało w rok i cztery miesiące. Inskrypcja na kamiennej tablicy, odsłoniętej 21 maja, jest opisaniem dzieła: „Dla przyszłych pokoleń młodych utalentowanych artystów siedziba Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego została uroczyście otwarta”.
Lusławice nie gorsze niż Kraków
– To był najcięższy zarzut różnej maści ignorantów, że budujemy filharmonię na ściernisku, salę koncertową na wsi, że nikt tu nie zechce słuchać muzyki – Krzysztof Penderecki przypomina potyczki z przeciwnikami pomysłu, których nie brakowało. Musiał tłumaczyć, dlaczego w Lusławicach, a nie w Krakowie, pod Sukiennicami. Że ludzie z Lusławic, Zakliczyna, Tarnowa, Biecza, Wojnicza nie są gorsi od krakusów. Czy tylko wielkomieszczanie mają prawo dotykać wysokiej kultury? Czemu tego nie zmienić?
Chyba miał rację. Wprawdzie uroczyste otwarcie odbyło się 21 maja, ale muzykowanie rozpoczęto w styczniu, tuż po zejściu z placu budowlańców. Od początku roku ani jedno krzesło nie stało puste. Sala koncertowa ma 650 miejsc. – Budujemy własną publiczność – dodaje Balas. Bilety na razie są darmowe, w Zakliczynie rozchodzą się w kwadrans, w Tarnowie w 30 minut, a w Krakowie w dwie godziny.
– Ludzie są dumni, że tu powstało. Wiedzą, że to dla nich i dla ich dzieci. Bo ja, dla siebie, mam sale koncertowe na całym świecie – mówi maestro Penderecki, widać wciąż boli go zarzut, że zbudował sobie pomnik.
Po drugiej stronie lusławickiej drogi rozciąga się słynny park, a w nim stoi dwór Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich, z czterokolumnowym zwieńczonym trójkątnym przyczółkiem, jak z obrazów Jacka Malczewskiego, który zresztą wiele tutaj namalował.
Kupiony jeszcze w latach 70. Podniesiony z ruin. Otulony 25-hektarowym ogrodem, gdzie prawie każde nowe drzewo sadził osobiście gospodarz, wedle własnego pomysłu. Ponad półtora tysiąca gatunków: powstało arboretum sławione w Europie, przynajmniej w tej muzycznej, a Pendereckiego otacza gloria najlepszego dendrologa wśród kompozytorów. Tu odbywały się festiwale muzyki kameralnej, bywali wspaniali soliści, goście z całego świata.
Lusławice przeżywały okres świetności na przełomie XVI i XVII w., gdy były ważnym ośrodkiem życia umysłowego arian. Przeniesiona z Pińczowa drukarnia i akademia lusławicka popularyzowały literacką polszczyznę i humanistykę. Przyjeżdżali tu wielcy europejscy myśliciele. Symboliczne mauzoleum jednego z nich, Włocha Fausta Socyna, znajduje się dziś w parku należącym do Pendereckich. Kiedy arian wypędzono z Polski – w Lusławicach obwiniono heretyków o klęskę wylania Dunajca – nastały chude lata, okraszone nieco później pobytem we dworze Malczewskiego, który założył tutaj szkółkę malarską dla uzdolnionych dzieci wiejskich. Po II wojnie dwór popadł w ruinę, a park dostał się pod siekiery.
Z Centrum widać park, a z parku Centrum: czystą perspektywę, ścieżkę wysypaną jasnym żwirem, bryłę sali koncertowej z szarego piaskowca, 180-metrowy portyk z rzędem filarów z drewna w kolorze dojrzałej pomarańczy. – Wygląda pięknie – cieszy się Penderecki. Kamień, drewno i szkło. Dąb, bazalt, piaskowiec: zgodnie z założeniem projektanta.
Z Polski i z Europy
Penderecki od dawna miał w głowie tę ideę. Zdobył sławę, uznanie, zaszczyty, komponował dla największych światowych scen, orkiestr i wirtuozów. Czego mu nie dostawało? Takiego miejsca, gdzie młodzi muzycy mogą doskonalić talent pod okiem mistrzów, wybitnych artystów i profesorów. Nabierać blasku, szlifów.
W 2001 r. utworzono w Krakowie Stowarzyszenie Akademia im. Krzysztofa Pendereckiego – Międzynarodowe Centrum Muzyki, Baletu i Sportu. Przedsmak, może lepiej przedtakt, anakrusis. Albo preludium?
– Wyobrażam sobie rodzaj kampusu – zdefiniował pewnego dnia Penderecki ideę Centrum.
Kształty ostateczne zarysowały się po wejściu Polski do UE: otwarły się granice i fundusze. W 2005 r. powołano Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, narodową instytucję kultury. Założycielami byli minister kultury i dziedzictwa narodowego (był nim wówczas Waldemar Dąbrowski) i Stowarzyszenie Akademia im. Krzysztofa Pendereckiego. Miejscem spełnienia miały być od początku Lusławice. „Chciałbym przekazać wszystkim młodym muzykom, że bez korzeni nie ostoi się żadna twórczość. Popatrzmy na drzewo, ono nas uczy, że dzieło sztuki musi być podwójnie zakorzenione, w ziemi i w niebie. Niech więc to miejsce w Lusławicach ułatwi młodym i utalentowanym muzykom start w dalszej karierze artystycznej” – mówił kompozytor przy tej okazji.
Dopiero Centrum – państwowa i publiczna placówka kultury – mogło aplikować o pieniądze z unijnego programu Infrastruktura i Środowisko. – Ojcem chrzestnym Centrum jest Waldemar Dąbrowski, to on je wymyślił – przyznaje kompozytor. Penderecki tylko rzucił ideę, Dąbrowski ją chwycił.
Przedmiot działalności Centrum nakreślono jasno: wybudowanie kampusu i sali koncertowej w Lusławicach. Tam młodzi artyści z Polski i Europy będą rozwijać swe umiejętności interpretowania muzyki solowej, kameralnej i orkiestrowej – dzieł tworzonych przez współczesnych kompozytorów i pod ich kierunkiem.
Zaczęto organizować kursy mistrzowskie, zapraszano wybitnych artystów i profesorów ze świata. Z braku własnej siedziby – gościnnie w Nieborowie, Łańcucie, Kąśnej Dolnej. – Przez 14 lat walczyłem o pieniądze i zdobywałem je – powiada Penderecki.
Kamień węgielny pod budowę sali koncertowej wmurowano w 2006 r., 28 sierpnia, po żniwach. Jednak w Brukseli zakwestionowano projekt Centrum, bo zawierał część hotelową. Unijne pieniądze, o jakie aplikowano, nie mogą być wydane na taki cel. – Potrzebne były trzy opinie prawne międzynarodowych kancelarii, by uzasadnić, że to kampus, że jest integralną częścią obiektu. Że to miejsca pobytowe dla uczniów i profesury, sale ćwiczeń dla muzyków, którzy nie będą tu wypoczywać, lecz zdobywać wiedzę. Impas trwał pół roku, ale udało się go ostatecznie przełamać. Do dziś jednak słowo hotel jest w Lusławicach na indeksie.
Hierarchia instytucji dzielących unijne pieniądze może odstraszać nie dość oblatanego. Jest Władza Wdrażająca Projekty Europejskie. Wyżej – Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a wierzchołkiem – Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Zbudowanie Centrum kosztowało 65 mln zł: 50 mln to środki europejskie, resztę przekazały budżet państwa, Stowarzyszenie i samorząd. W 2009 r. Sejmik Województwa Małopolskiego zdecydował o współfinansowaniu inwestycji i działalności Centrum, przeznaczając na ten cel prawie 5 mln zł.
– Jesteśmy teraz wspomagani z trzech źródeł: z kasy ministerialnej założyciela, czyli Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, z funduszy samorządu województwa małopolskiego, a Stowarzyszenie Akademia im. Krzysztofa Pendereckiego zabiega o pieniądze prywatnych sponsorów i granty – wylicza Adam Balas. Przed miesiącem podpisano umowę z tarnowskimi Azotami, które sponsorują salę koncertową. Zdaniem dyrektora Balasa, finansowanie z tak różnych źródeł daje poczucie bezpieczeństwa.
– Ja dałem własną ziemię – mówi Krzysztof Penderecki. Kiedy zaczął kupować działki leżące w osi parku, ceny w Lusławicach oszalały z dnia na dzień. – Tak zatrzymałem rynek obrotu ziemią we wsi. Dla miejscowych zrobiło się za drogo, inwestorzy z zewnątrz jeszcze się nie zwiedzieli – śmieje się.
Ale przyjadą, bo to miejsce ma promieniować.
– Wiele samorządów dziś nam zazdrości. To prestiż, promocja, możliwość goszczenia słynnych osób. Jest profesor, klimat, ludzie, którzy za tym stoją. Wadowice mają papieża, a Lusławice – Pendereckiego – komentuje Jerzy Soska, burmistrz miasta i gminy Zakliczyn.
Miejscowi liczyli na trochę więcej miejsc pracy, ale Centrum nie utonie w etatach, budżet etatowy jest oszczędny do bólu. Gmina wyremontowała most na Dunajcu i kawałek drogi, tylko wojewódzka 975 wygląda nadal jak asfaltowy patchwork, ale burmistrz mówi, że już nie tylko on musi się wstydzić.
Pod okiem mistrza
Wybrał to miejsce. Sala koncertowa ma nowoczesne zaplecze, studio nagrań, garderoby, sale prób, a w części dydaktycznej budynku jest 10 pokoi do ćwiczeń, biblioteka – na razie bez książek i nut, ale są w drodze, bo zbiór nut będzie tu własny. W części pobytowej zaprojektowano 63 pokoje gościnne (w tym 9 profesorskich) i stołówkę na 100 osób. Na razie, bo tyle jest krzeseł. W czterech rogach wewnętrznego dziedzińca stanęły rzeźby Adama Myjaka, galeria rzeźb artysty jest także w holu.
W każdym tygodniu ma się odbywać duży koncert oraz kilkudniowe kursy. Naukę i mistrza uczestnicy otrzymają w darze, wszystko: lekcje, możliwość ćwiczeń, cały dzień pod okiem nauczyciela. Zapłacą za pobyt i wyżywienie, około 100 zł dziennie. Za granicą za wszystko płaciliby sami. Pomysłów nie brakuje, może nawet będą tu koncerty abonamentowe i konkursy dyrygenckie. Już dziś zgłoszeń na konkursy (również z zagranicy) jest więcej niż miejsc. Odbywa się konkurs przesłuchań.
Wielcy już tu nauczali – Helena Łazarska, Ivan Monighetti, Grigorij Żyslin – byli zachwyceni. Osobiste kontakty i przyjaźnie Krzysztofa i Elżbiety Pendereckich wciąż procentują, marka Penderecki jest rozpoznawalna na świecie. Wybitna skrzypaczka Anne-Sophie Mutter, zachwycona ideą, zrezygnowała z honorarium za występ na koncercie inauguracyjnym.
– „Pasję” napisałem mając 30 lat. Wszyscy się śmiali, kiedy zaczynałem się mierzyć z tematem. To, co powstało w Lusławicach, też wydawało się nieosiągalne – mówi kompozytor.