Autor „Tanga” od 2008 r. znów mieszka za granicą, lecz jest w kraju stale obecny. Cierpliwie promuje kolejne tomy dziennika, odbiera nagrody, hołdy, odznaczenia i doktoraty honoris causa, a nawet juroruje na festiwalach. W 2010 r. hucznie świętowano 80 rocznicę jego urodzin, wkrótce – w ramach Big Book Festival – na Dworcu Centralnym znani aktorzy, pisarze i politycy przeczytają fragmenty „Dziennika”, „Małych listów”, „Tanga”, autobiografii i zbioru „Małe prozy”, a rozpocznie sam pisarz; ma być sytuacja „jak z Mrożka”. Autor trafił nawet do reklamy – jeden z funduszy emerytalnych promuje się jego powiedzeniem: „Jutro to dziś, tyle że jutro”.
Stosunkowo najmniej Mrożka w teatrze. Czy nowa sztuka, napisana po 13 latach milczenia, ma szansę to zmienić?
W zamieszczonym w „Dialogu” komentarzu do „Karnawału, czyli pierwszej żony Adama” historyk teatru Janusz Majcherek zastanawia się, kto właściwie jest autorem sztuki. Mrożek, którego znamy jako autora niemal 40 dramatów (tych najlepszych, z „Tangiem”, „Emigrantami” czy „Pieszo” na czele, i znacznie słabszych – choćby „Alfy”)? Czy Baltazar? – tym imieniem, które mu się przyśniło, Mrożek podpisał autobiografię, która wyszła w 2006 r. i była uwieńczeniem trwającej ponad trzy lata terapii po tym, jak w 2002 r. pisarz doznał udaru mózgu. Jego skutkiem była afazja – „utrata samego siebie”, czy wedle słów samego Mrożka, „samobójstwo, które się nie udało”. W „Autobiografii” tłumaczy: „Zmieniając nazwisko i podpisując się Baltazar, przyznaję się otwarcie do niedoskonałości. Odtąd nie można mnie chwalić ani ganić za nic, co napisałem przed afazją, ponieważ tamten człowiek nie istnieje”.
Pierwsza, po dojściu do zdrowia, sztuka Mrożka kojarzy się Majcherkowi z tym, od czego swoją drogę artystyczną zaczynał przyszły autor „Tanga” – z satyrycznymi rysunkami, które zaczął tworzyć w 1950 r., a od 1953 r. systematycznie publikował m.in. w „Szpilkach” i „Przekroju”. Część z nich działa się w raju i ironicznie odnosiła do biblijnych przypowieści o prarodzicach, w tonacji zaś przypominała Teatrzyk Zielona Gęś Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Na jednym z nich Ewa skarżyła się na Adama: „Nie chce jabłka. Chce wódki”, na innym medytowała pod drzewem obwieszonym jabłkami, a Wąż skarżył się Adamowi: „Już nie mam siły! Wciąż nie może się zdecydować, które!”.
Mrożek odradzający się sięga więc do swoich początków. Tyle że satyra i ironia ustępuje miejsca ciemniejszym barwom – pojawia się wątek starości i utyskiwania na niedoskonałość Stworzenia.
Naga kobieta, która nic nie mówi
Autor o napisaniu sztuki poinformował świat w swoim najlepszym, (auto)ironicznym stylu – w wywiadzie dla „Playboya”. Żartował, że o jej napisaniu zaczął myśleć przed dwoma dekadami, w Meksyku: „Widocznie byłem jeszcze za młody. Teraz mam 81 lat i sprawy seksu wreszcie zaczęły mnie interesować. W pierwszej scenie zobaczycie panowie nagą kobietę, która nic nie mówi. Przyznacie, że musi coś w tym być”. I kończąc wątek: „Jedno jest pewne: w mojej sztuce bardzo dużo się dzieje i to ją różni od wielu polskich współczesnych sztuk, szczególnie tych napisanych przez reżyserów, w których nie dzieje się nic”.
Akcja „Karnawału, czyli pierwszej żony Adama” toczy się w nowoczesnej wersji raju – luksusowym pensjonacie z ogrodem i jeziorem. Na karnawałowy bal maskowy, odbywający się w noc kupały, zjeżdża Lilith, tytułowa pierwsza żona Adama. Wedle legendy, została stworzona tak jak on, z prochu ziemi, i czuła się mu równą. Była niezależna, tradycja rabinacka głosi, że duchowo była połowicą Szatana, między nią i Adamem zaczęło się to, co dziś nazywamy walką płci. Para się rozstała, a Adam dostał od Stwórcy Ewę, stworzoną z jego żebra i mu posłuszną. Prarodzice także przybywają na bal, podobnie jak Szatan, Prometeusz i Biskup, stary pisarz Goethe z młodą kochanką Margheritą oraz Impresario i jego młody Asystent – organizujący bal na życzenie i za opłatą Szatana (który tutaj jest jednocześnie rodzajem teatralnego antreprenera). Do kompletu brakuje tylko Boga samego.
Zapowiadanym tematem sztuki jest „tajemnica płci”, a atmosfera w tym specyficznym raju stopniowo zaczyna przypominać „Sen nocy letniej” Szekspira; konfiguracje damsko-męskie zmieniają się jak w kalejdoskopie, spora w tym zasługa Szatana i Lilith, którzy w ten sposób majstrują przy Stworzeniu. Związkowi prarodziców daleko do ideału – włącznie z tym, że to raczej nie Adam będzie rzeczywistym praojcem rodzaju ludzkiego... Prometeusz, trawestując Gorkiego, powie: „Człowiek to brzmi... różnie”, a Adam podsumuje: „Przyszłość wydaje mi się dość ponura”.
Goethe tęskni za nieśmiertelnością
Osobnym, może najważniejszym bohaterem „Karnawału” jest Goethe – w starzejącym się poecie, który autoironicznie zauważa, że została mu już tylko osobowość, łatwo (zbyt łatwo?) można dostrzec alter ego autora. Zwierza się Szatanowi z lęku przed śmiercią i tęsknoty za nieśmiertelnością, próbuje wytargować powrót sił życiowych i męskości, by zatrzymać przy sobie młodą towarzyszkę. Ale Szatan ma mu do zaoferowania jedynie... viagrę.
Dla Mrożka-autora, który jak zwykle nie szczędzi czytelnikom i potencjalnym reżyserom drobiazgowych opisów scenografii i kostiumów, najważniejsze są dwie sprawy. Prometeusz – człowiek-półbóg, zarozumiały i nudny – na balu ma nosić maskę Il Dottore z komedii dell’arte; to symbol wyśmianej ludzkiej pychy. A motywem przewodnim sztuki ma być popularna w świecie latynoskim rzewna pieśń „La Llorona” (Płaczka). To odbicie legendy o pięknej Marii (w innej wersji: Leonorze), która z miłości do mężczyzny i walcząc o jego względy, utopiła swoje dzieci; porzucona włóczy się po świecie, żałośnie zawodząc. Jej płacz miał zwiastować rychłą śmierć temu, kto go usłyszał. „La Llorona” to kolejny poważny kontrapunkt do niezbyt poważnej akcji sztuki.
Jednocześnie Mrożek mnoży nawiasy i buduje sieć cudzysłowów, jakby zamiast sztuki tworzył szaradę albo rebus. Oto mamy karnawał, który sam w sobie jest zawieszeniem naturalnego porządku, tutaj jednak dodatkowo odbywa się latem, a nie zimą. Czyli karnawał do kwadratu. Pomnożony przez element teatru, wprowadzany tu nie tylko poprzez maski, ale przede wszystkim przez postaci Impresaria i jego Asystenta, którzy na życzenie (i za opłatą) Szatana tworzą na oczach widzów całe przedstawienie. Strasznie dużo tych cudzysłowów, szarad i zmyłek. Co autor naprawdę chciał powiedzieć?
„Przez ostatnie dwa sezony obejrzałem wszystkie polskie inscenizacje dramatów Sławomira Mrożka. I teraz, świeżo po krakowskiej premierze »Wielebnych«, nieubłaganie nasuwa się smutna refleksja o końcu epoki. Zmienia się klimat wokół Mrożka. Bardzo zestarzał się i jego język, i typ dowcipu słownego, i sytuacyjnego. Schematy, strategie czytania tej dramaturgii zawodzą. Teatr przestał szukać w niej inspiracji do nazywania świata, postaw i problemów” – konstatował na początku nowego milenium krytyk teatralny Łukasz Drewniak. Dekadę później sytuacja nie przedstawia się lepiej.
Sprawy nie ułatwia sam autor, przez dziesięciolecia rygorystycznie strzegąc swoich utworów przed zbytnią ingerencją inscenizatorów. Jerzy Jarocki, genialny inscenizator sztuk Mrożka, twórca scenicznych triumfów nawet słabszych utworów mistrza, traktowany był z tą samą surowością – Mrożek się obrażał, groził wstrzymaniem premier, w końcu opublikował słynne 10 punktów instruktażowych dla inscenizatorów jego sztuk.
W efekcie najbardziej twórczy – i współcześni – reżyserzy omijają twórczość Mrożka z daleka. Wyjątkiem był wspomniany Jarocki – autor interesującej inscenizacji „Miłości na Krymie” w Teatrze Narodowym (2007 r.) i niedawnego – zaskakującego, poważnego i przerażającego „Tanga”, w którym negatywnym bohaterem nie był Edek, ale mający skłonności autorytarne Artur. Jednak Jarocki już więcej sztuk Mrożka, niestety, nie wystawi. Za to niedawno w „Przekroju” Krzysztof Warlikowski, odpowiadając na pytanie, czy samodzielne tworzenie tekstu daje mu jako reżyserowi absolutną władzę, mówił: „To nie jest kwestia władzy, tylko bezradności. Gdyby ktoś mi dzisiaj kazał zrobić sztukę Mrożka, to wolałbym pojechać do Anglii sprzątać ulice”. Dla wielu współczesnych reżyserów dużo ciekawsza mogłaby być lektura „Dzienników” i listów Mrożka – pełnych bardzo dzisiejszego rozedrgania, niepewności i rozpaczy.
Tymczasem z całego dorobku Mrożka dziś wystawia się głównie „Tango” – utwór nie tylko doskonały, obok „Kartoteki” Różewicza i „Ślubu” Gombrowicza najważniejszy polski tekst teatralny XX w., ale też z kanonu lektur szkolnych. Rzadziej pojawiają się jednoaktówki: „Na pełnym morzu”, „Karol” i „Strip-teas”, w których Mrożek analizuje zachowanie i wybory człowieka w sytuacji zagrożenia. Od wielu lat Teatr Montownia gra świetną „Zabawę”. Niedawno wrócili „Emigranci”, bo temat emigracji stał się znów aktualny, podobnie jak coraz bardziej widoczny podział społeczeństwa na symbolicznych „inteligentów” i „chamów” (którzy – jak u Mrożka, nazwanego przez Tadeusza Nyczka „światowcem z Borzęcina” – są nierzadko dwoma stronami tej samej osoby). Przy okazji modnych w teatrze rozliczeń z historią można by wrócić albo choć się odwołać do „Pieszo” czy „Portretu”, jednak nikt po te dramaty nie sięga.
Spotkanie z Gombrowiczem
Inscenizacji Mrożka jest niewiele, dobrych – jeszcze mniej. Festiwal „Mrożek na XXI wiek”, zorganizowany na 80 rocznicę urodzin twórcy, był typowym hołdem dla starego mistrza, który nie przyniósł żadnych interesujących pod względem artystycznym dokonań. A młodzi reżyserzy – w ramach festiwalu zorganizowanego w krakowskiej Łaźni Nowej – inscenizowali nie dramaty, ale opowiadania mistrza.
Najnowszą sztukę w warszawskim Teatrze Polskim, specjalizującym się w spektaklach czołobitnych wobec autorów, wyreżyseruje aktor Jarosław Gajewski. Po wakacjach zaś w Teatrze Narodowym Maciej Wojtyszko wystawi „Dowód na istnienie drugiego” – własną sztukę o spotkaniu 35-letniego Mrożka i 60-letniego Gombrowicza na południu Francji w 1965 r. „Uważam, że bardzo wiele mówi to o Polsce, bo oni obaj są Polską” – tłumaczył autor w „Dialogu”. „Mrożek tą przerażoną własnymi kompleksami, Gombrowicz tą próbującą się wydostać z rozmaitych urazów i fobii”. Mrożek ważnym pisarzem ciągle jest?