Mamy kłopot z przyszłością. Trudno się nią zajmować, bo przecież jeszcze nie istnieje, mawiają filozofowie. Żyjmy tu i teraz, ciesząc się dziś owocami ciężko wypracowanego dobrobytu – wielokrotnie przekonywał premier, dodając, że nie jest od tego, żeby sprawiać ludziom przykrość trudnymi reformami. Alain Touraine, wielka postać francuskiej socjologii, w najnowszej swej książce „Po kryzysie” (Oficyna Naukowa, 2013 r.) zastanawia się, dlaczego największy kryzys kapitalizmu od Wielkiej Depresji okresu międzywojennego nie wywołał lawiny nowych, odkrywczych pomysłów na urządzenie świata. Wszyscy praktycznie uznają, że choć kapitalizm zawiódł, nie ma dla niego alternatywy. Każda próba krytyki tylko go umacnia.
Touraine widzi w tym spełnioną wizję Karola Marksa sprzed ponad stu lat – ekonomia podporządkowała sobie wszystkie inne sfery życia: politykę, kulturę, a nawet religię. W kapitalizm wierzą przecież nawet religijni fundamentaliści, a Kościoły wszelkich wyznań przekształciły się w medialno-handlowe korporacje zajmujące się dystrybucją usług duchowych na zasadach komercyjnych. Politycy mogą zajmować się co najwyżej mikropolityką, a nie zarządzaniem przyszłością. Ostatnim bastionem umożliwiającym budowanie tożsamości w rozsypującym się na naszych oczach świecie jest kultura (też zresztą, jak wspomnieliśmy, dotknięta piętnem komercjalizacji).
Touraine prognozuje, że możliwe są dwa wyjścia. Bardziej prawdopodobne to wielka społeczna katastrofa. Mniejszą nadzieję socjolog pokłada w społecznym przebudzeniu, które może wywołać spontaniczny opór przeciwko nadużyciom mikropolityki. Socjolog pisał swą książkę jeszcze przed wybuchem Arabskiej Wiosny, która przyniosła tyle nadziei. Do czasu gdy została najpierw zawłaszczona przez ugrupowania islamistyczne, a następnie przeszła w fazę krwawej „sanacji”, czyli militarnego zamachu stanu w Egipcie i politycznych skrytobójstw w Tunezji.