Pionierskie sceny seksu analnego w wykonaniu Marlona Brando w „Ostatnim tangu w Paryżu” (z użyciem masła) – niegdyś szokujące – dziś nawet młodzież ogląda z rozbawieniem. O zgorszeniu nie może być mowy, bo widać sztuczność, stylizację tych scen. Jak na współczesne standardy są zbyt nieśmiałe. Konwencje w tej dziedzinie się zmieniły, a kino artystyczne niebezpiecznie flirtuje z pornografią. Takie filmy jak „Życie Adeli: Rozdział 1 i 2” – tegoroczna Złota Palma w Cannes – pokazują, że coraz trudniej wyznaczać granicę prywatności na ekranie, i to często w nagradzanym autorskim kinie.
Nieustanną presję poszerzania granic tego, co wolno pokazywać na dużym ekranie, widać najlepiej w kinie LGBT – odważnym, bezpruderyjnym i postępowym. Kiedyś nie do pomyślenia był widok całujących się gejów. Obecnie homoseksualistów nie wstydzą się grać najwięksi hollywoodzcy gwiazdorzy o orientacji heteroseksualnej: Sean Penn („Obywatel Milk”), Jake Gyllenhaal („Tajemnica Brokeback Mountain”), Colin Firth („Samotny mężczyzna”) czy Michael Douglas („Wielki Liberace”). To też świadczy o tym, jak wiele się zmieniło. Także w mentalności aktorów, a przede wszystkim odbiorców.
Oczywiście mówimy o sztuce Zachodu, gdzie swoboda przedstawiania seksu z powodu nikłych ograniczeń cenzury obyczajowej i osłabienia wpływów religii jest bez porównania większa niż na przykład w kulturze arabskiej. Z drugiej strony – w różnych krajach co innego może bulwersować i stanowić przedmiot troski w sferze publicznej. „Antychryst” Larsa von Triera, w którym reżyser nie oszczędza widoku krwi tryskającej z penisa i obcinania nożyczkami łechtaczki, nie wszedł do szerokiego rozpowszechniania w większości państw na świecie.