Na stołeczny plac Zbawiciela wraca właśnie odrestaurowana „Tęcza” Julity Wójcik. Najbardziej poniewierane przez wandali dzieło sztuki w Polsce – podpalano je już cztery razy. Na pocieszenie artystki można dodać, że znalazło się w zacnym towarzystwie, bo niszczenie sztuki to nie tylko nasza specjalność.
W przypadku „Tęczy” wystarczyło na nowo upleść 23 tys. sztucznych, kolorowych kwiatów. W aktach destrukcji, które przetoczyły się przez świat, wiele wspaniałych obrazów i rzeźb zniknęło bezpowrotnie, a inne wymagały wieloletnich napraw. Opowiada o tym wystawa „Art under Attack” w muzeum Tate Britain o sztuce – jak w tytule – jako celu ataku.
Mimo pozorów prostactwa fizyczne atakowanie sztuki to zjawisko dość złożone. Wszak można do rzeczy zabierać się po starannych przygotowaniach lub spontanicznie i impulsywnie. Niszczyć chaotycznie lub metodycznie. Indywidualnie i w zorganizowanej grupie. Demolować potajemnie lub z odkrytą przyłbicą, a nawet pod czujnym okiem zaproszonych ekip telewizyjnych. Atak taki wymaga pewnej finezji (przechytrzyć strażników) i dokonania wyborów (na płótno lepszy będzie nóż czy substancja żrąca?). W końcu namysłu potrzebuje wybór obiektu mającego ulec unicestwieniu. I, co najważniejsze, za zamachami na dzieła kryją się bardzo różne motywy.
Jeśli mówimy w tym kontekście o prostym wandalizmie, to głównie w wykonaniu osób z różnymi zaburzeniami psychicznymi. Co je ciągnie do muzeów i każe niszczyć właśnie obrazy czy rzeźby, a nie sklepowe witryny czy samochody?