Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Heros eteru

Lew Termen i jego muzyczne odkrycia

Lew Termen grający na wynalezionym przez siebie instrumencie – thereminie. Lew Termen grający na wynalezionym przez siebie instrumencie – thereminie. Bettmann / Corbis
Lew Termen wyprzedził świat na dwa sposoby. Wynalazł muzykę elektroniczną oraz aparaturę podsłuchową. O jego geniusz rywalizowały Carnegie Hall i KGB.
Nadajnik podsłuchowy wbudowany w godło USA z czasów zimnej wojny skonstruowany przez Lwa Termena, dziś w zbiorach NSA.NSA/Wikipedia Nadajnik podsłuchowy wbudowany w godło USA z czasów zimnej wojny skonstruowany przez Lwa Termena, dziś w zbiorach NSA.
Theremin wyprodukowany przez firmę Roberta Mooga.Aavindraa/Wikipedia Theremin wyprodukowany przez firmę Roberta Mooga.

W 1927 r. berliński korespondent „New York Timesa” z ekscytacją donosił o zadziwiającej nowince: drewnianym pudełku z dwoma antenami – pionową i poziomą, nad którym ubrany w smoking wynalazca poruszał rękoma, wydając wyjątkowo piękne, zbliżone do skrzypiec dźwięki. „Tworzył muzykę z powietrza” – pisał dziennikarz, odnotowując jeden z pierwszych zagranicznych koncertów młodego radzieckiego inżyniera wysłanego za Zachód, by prezentować postęp nauki rewolucyjnej i poświadczyć, że ZSRR dobrze traktuje utalentowanych intelektualistów. A przy okazji – prowadzić działania szpiegowskie.

Lew Siergiejewicz Termen miał wtedy 31 lat, a u stóp zachwyconą Europę. Pochodzący z Petersburga przystojny syn prawnika i artystki, absolwent konserwatorium w klasie wiolonczeli, posiadał też tytuły naukowe z fizyki i astronomii. Popularyzował „muzykę fal eteru” w czasach, gdy radio dopiero raczkowało. Poruszając dłońmi w polu elektromagnetycznym, tworzonym przez dwie anteny, wygrywał utwory kompozytorów klasycznych, a towarzyszyły mu prestiżowe orkiestry.

Jeszcze zanim dotarł do nowojorskich Carnegie Hall i Metropolitan Opera, Radio Company of America – słynąca z pionierskiej elektroniki – proponowała mu kontrakt na produkcję muzycznego wynalazku. Tuż po przyjeździe do USA otrzymał oficjalny patent na termenvox, upowszechniony jednak pod nazwą theremin. RCA reklamowała go jako instrument dla każdego i liczyła na wysokie zyski, planowano produkcję 20 tys. sztuk. Ale udało się sprzedać niespełna 500. Około połowy z nich przetrwało do dziś. Każdy z ocalonych instrumentów jest skrupulatnie odnotowywany w spisie na stronie www.thereminworld.com – jednej z wielu prowadzonych przez termenmaniaków. Na aukcjach licytacje instrumentów zaczynają się od 7 tys. dol.

Nowojorska iluminacja

Theremin, pierwszy w historii instrument elektroniczny i do dziś jedyny, na jakim gra się bezdotykowo, nie trafił pod amerykańskie strzechy z dwóch powodów – zaczął się Wielki Kryzys, a opanowanie gry okazało się bardzo trudne. Samo strojenie może zająć godzinę, a uzyskanie dźwięku wymaga wielkiej precyzji i pamięci ruchowej. Najwybitniejszą wirtuozką thereminu była Clara Rockmore (właściwie Reisenberg), urodzona w 1911 r. w Wilnie skrzypaczka, jako pięciolatka przyjęta do petersburskiego konserwatorium. Z powodu choroby mięśni musiała pożegnać smyczek, ale w Nowym Jorku poznała Lwa Termena. Stworzyła autorską technikę gry na pionierskim instrumencie, której podstawą były dokładne ruchy palców. Mawiała, że gra skrzydłami motyla. Witana w najznakomitszych salach koncertowych, wykonywała utwory Dvoraka, Schuberta i Bacha, prezentując możliwości instrumentu, który brzmiał jak połączenie skrzypiec, wiolonczeli i ludzkiego głosu. Termen i Rockmore mieli nadzieję, że theremin doczeka się utworów pisanych specjalnie z myślą o nim i że otworzy nowy rozdział w rozwoju muzyki.

To pierwsze się nie udało, choć instrument był wykorzystywany przez dyrygentów, m.in. Leopolda Stokowskiego i jego Orkiestrę Filadelfijską. Później jednak theremin umożliwił przełom w muzyce rozrywkowej i elektronicznej. Od 1929 r. do nowojorskiego studia Termena, zajmującego sześciopiętrową kamienicę przy 54 ulicy, pielgrzymowali naukowcy, kompozytorzy, instrumentaliści. Był wśród nich Albert Einstein, któremu Termen wynajął jeden z pokojów, by fizyk mógł badać związek figur geometrycznych z muzyką. Jednak po latach Termen powie, że jako praktyk nie czuł wspólnoty z teoretyzującym Einsteinem, bliżej mu było do Lenina, równie zaciekawionego „tym, jak działa świat”. Lenin był zresztą admiratorem thereminu. Podczas prezentacji wynalazku na Kremlu w 1922 r. (urządzenie powstało trzy lata wcześniej) sam spróbował na nim grać – jak zapewniał Termen – z powodzeniem. To radziecki przywódca zdecydował o wysłaniu młodego inżyniera na światowe tournée. W Nowym Jorku Termen zebrał grupę współpracowników i testował kolejne wynalazki. Rytmikon – prototyp perkusji elektronicznej – a także elektryczną wiolonczelę, w której struny zostały zastąpione czułym na dotyk plastikiem. Inżynier zbudował również terpiston (elektromagnetyczną platformę, na której gra się, tańcząc) oraz jego rozbudowaną wersję – illuminovox. Instrument zamieniał ruchy ciała w dźwięki, a tym z kolei przyporządkowywał odpowiednie barwy. Termen eksperymentował ze sztuką performatywną i zaangażował do tego baleriny z First American Negro Ballet, które tańcem tworzyły melodie. Zakochał się w dużo młodszej czarnoskórej primabalerinie Lavinii Williams i wziął z nią ślub, czym w tamtych czasach zszokował nowojorską socjetę. Stracił wielu przyjaciół, ale jego wynalazcza sława nie słabła aż do 1938 r., gdy w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął.

 

Tajne służby i kosmici

Według jego współpracowników został porwany przez KGB, co mogło mieć związek z falą czystek w stalinowskich tajnych służbach. Przez lata sądzono, że został siłą zabrany do ZSRR i zmarł tam w 1945 r. Według innej wersji uciekł przed amerykańskim urzędem skarbowym, który szykował się do kontroli jego finansów ściśle związanych z Amtrog Trading Corporation, czyli agendą radzieckiego szpiegostwa przemysłowego w USA. Sam Termen, w wywiadzie udzielonym w 1989 r. francuskiej muzykolożce Olivii Mattis, mówił, że wielokrotnie prosił władze radzieckie o powrót do Moskwy, gdzie – w obliczu zbliżającej się wojny – miał nadzieję przysłużyć się krajowi. Szpiegostwo gospodarcze uważał za mało istotne.

W latach 20. XX w., jeszcze przed wyjazdem na Zachód, Termen był protegowanym Abrama Joffego, ojca sowieckiej fizyki, i pupilem Kremla. Oprócz termenvoksu stworzył magnetyczny wysokościomierz, do dziś używany przez lotników lądujących we mgle. Zaprezentował też radzieckim przywódcom najbardziej wówczas zaawansowany model telewizora – urządzenie pozwalało transmitować obraz na ekranie o wymiarach 150x150 cm, wyraźnie ukazując twarz i ruchy osób przebywających w innym pomieszczeniu (RCA osiągnęła ten efekt sześć lat później). Wynalazek został utajniony, prawdopodobnie służył do ochrony biura ludowego komisarza wojny.

Gdy w 1938 r. Termen wrócił do Moskwy, został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa i skazany na osiem lat obozu pracy. Przewieziono go do Magadanu, gdzie przez kilka miesięcy nadzorował budowę dróg. Następnie trafił do tajnego laboratorium wywiadu wojskowego GRU, przebywał tam m.in. Andriej Tupolew. Nie wiadomo, nad czym pracował Termen. Różne źródła podają, że jego badania dotyczyły rakiet, broni jądrowej albo łodzi podwodnych. Przed zakończeniem wojny został skierowany do badań nad aparaturą podsłuchową. Formalnie odzyskał wolność w 1946 r., ale pozostał w wojskowym ośrodku i kontynuował prace.

Jego drugim znanym na świecie i przełomowym wynalazkiem okazał się stworzony w tajnym laboratorium maleńki podsłuch – prototyp pluskwy wykorzystanej później w aferze Water­gate i wciąż stosowanej przez służby wywiadowcze oraz policję. W 1960 r., w samym środku zimnej wojny, podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, amerykański ambasador Henry Cabot Lodge Jr., odpierając zarzuty Rosjan o to, że USA prowadzą na terenie ZSRR intensywne działania szpiegowskie, pokazał międzynarodowym dyplomatom podsłuch zainstalowany przez radziecki wywiad w gabinecie ambasadora amerykańskiego w Moskwie. Pluskwa (zwana The Thing), nie większa niż długopis, została umieszczona w drewnianej płaskorzeźbie amerykańskiego symbolu narodowego – Wielkiej Pieczęci, którą delegacja pionierów radzieckich podarowała ambasadorowi w 1945 r.

Ozdoba wisiała w gabinecie przez siedem lat, podsłuch odkryto przypadkiem – jego prostota i pomysłowość przerastała stosowane techniki. Nadajnik był urządzeniem biernym (sam nie emitował sygnału, nie wymagał też zasilania), uruchamianym przez zewnętrzny sygnał radiowy o odpowiedniej częstotliwości. Ambasador Lodge dodał, że ponad sto takich pluskiew znaleziono w innych amerykańskich biurach. Nie wiedział jednak, że twórcą zaprezentowanego w nowojorskiej siedzibie ONZ podsłuchu był Lew Termen – ten sam, który przed laty eksperymentował z elektronicznymi dźwiękami w studiu kilka przecznic dalej. Ten, który w USA opracował system detektorów ruchu, zainstalowany jako pierwszy w historii elektroniczny system bezpieczeństwa w więzieniu Sing Sing. I ten, którego instrument robił właśnie furorę w Hollywood.

Bo gdy Termen szykował zmyślne podsłuchy w sekretnym laboratorium, theremin rozbrzmiewał na srebrnym ekranie. W latach 40. i 50. stał się nieodłącznym elementem ścieżek dźwiękowych amerykańskich horrorów, thrillerów i przebojów science fiction. To przy dźwiękach thereminu paranoje przeżywali Gregory Peck i Ingrid Bergman w „Urzeczonej” Alfreda Hitchcocka (1945 r.), przy jego akompaniamencie lądowali kosmici w „Dniu, w którym zatrzymała się Ziemia” (1951 r.), a bohater grany przez Billy’ego Wildera popadał w alkoholizm podczas „Szalonego weekendu” (1945 r.). Od tej pory brzmienie „eterycznej skrzynki” miało kojarzyć się z duchami, mieszkańcami innych planet i atakami paniki. Ku rozpaczy Clary Rockmore, która zabiegała o prestiż tego instrumentu w salach filharmonicznych.

Za pracę nad urządzeniami podsłuchowymi Termen otrzymał Nagrodę Stalinowską pierwszego stopnia, premię pieniężną oraz mieszkanie. Tymczasem Zachód przekonany, że wynalazca fenomenalnego instrumentu nie żyje, wpisywał jego dzieło w historię popkultury.

 

Dobre wibracje

W latach 50., gdy rodził się rock’n’roll, nastoletni Robert Moog (przyszły ojciec muzyki syntezatorowej) zachwycił się thereminem. Trafił na jego opis w magazynie hobbystycznym i sam złożył skrzynkę. Przybliżanie i oddalanie dłoni do pionowej anteny pozwalało mu regulować wysokość dźwięku, a do poziomej – natężenie. Ponad 40 lat od wynalazku Termena Moog zaczął sprzedawać thereminy (w zamian za przekaz pieniężny wysyłał pocztą łatwe do składania zestawy z instrukcją), a na studia zarabiał, grając na antenach w metrze. Później okazał się wielkim entuzjastą pomysłu radzieckiego wynalazcy i jego promotorem – doprowadził do zarejestrowania albumu z utworami wykonywanymi przez Clarę Rockmore („The Art of Theremin”, 1977 r.), a do dziś w Moog Institute produkowane są najsłynniejsze modele thereminów. To między innymi dzięki Moogowi z thereminu lub urządzeń mu podobnych korzysta wciąż wielu znakomitych twórców. „Muzyka fal eteru” pojawiła się m.in. w „Good Vibrations” The Beach Boys i „Whole Lotta Love” Led Zeppelin, na thereminie grał także Jean-Michel Jarre podczas koncertu w Gdańsku w 2005 r.

Samo brzmienie okazało się jednak mniej wpływowe niż towarzysząca mu idea. Sztucznie tworzony dźwięk i elektroniczna ewolucja produkcji muzycznej miały zdominować drugą połowę XX w., zapanować nad wyobraźnią wielu awangardowych producentów i kompozytorów. Zastosowana w thereminie aparatura bezdotykowa stała się zaś lejtmotywem współczesnej technologii, była zapowiedzią ery czujników ruchu, subtelnych i niewidocznych rozwiązań, pożegnania z dosłowną mechaniką na rzecz zdalnego sterowania rzeczywistością za pomocą gestów. A indywidualny wpływ osiągnięć Termena na postęp w kilku dziedzinach nauki i sztuki trudno oszacować czy nawet porównać z pracami jakiegokolwiek współczesnego mu inżyniera. Tym bardziej że duża część jego badań pozostaje ściśle tajna.

Zagraj jeszcze raz, Claro

Powojenny świat rzucił się w wir postępu, a Termen opuścił laboratorium i wrócił do Moskwy. Tam podjął pracę w konserwatorium muzycznym, udoskonalał thereminy i trepistony. Wziął ślub i z żoną Marią wychowywał bliźniaczki – Lenę i Nataszę.

W 1967 r. „New York Times” odkrył Termena po raz drugi. Odwiedzający Konserwatorium Moskiewskie krytyk muzyczny Harold Schonberg spotkał tu Termena i rozpoznał w nim zaginionego geniusza. Wiadomość została opublikowana za oceanem, ale tekst trafił także do ZSRR, gdzie dyrektorzy konserwatorium zdecydowali, że inżynieria i elektronika powinny służyć sprawom poważniejszym niż muzyka. Studio Termena zostało zamknięte, instrumenty niszczały, a sam wynalazca przeszedł na emeryturę. Później zatrudnił się w uniwersyteckim instytucie fizyki – jeszcze jako 92-latek co dzień chodził do pracy.

Po rozpoczęciu pierestrojki Termen znów zaczął otrzymywać zagraniczne zaproszenia, w 1988 r. wystąpił we francuskim Bourges na festiwalu muzyki elektroakustycznej (paszport uzyskał m.in. dzięki staraniom Mooga). Steven M. Martin rozpoczął wtedy prace nad filmem dokumentalnym „Termen. Odyseja elektroniczna”. Na ekranie dobiegający setki inżynier wspomina muzyczne dokonania, odwiedza znów Nowy Jork i po pół wieku spotyka się ze swoją muzą – Clarą Rockmore. Siedząc w manhattańskim apartamencie, słucha jej popisów na oryginalnym thereminie.

Termen nie doczekał premiery filmu, zmarł w Moskwie w 1993 r., miał 97 lat. W opublikowanym przez „New York Times” obszernym wspomnieniu pominięta została historia podsłuchu ukrytego w Wielkiej Pieczęci. Słynna pluskwa znajduje się w archiwach amerykańskiej agencji NSA.

Dopiero teraz, 20 lat po śmierci Lwa Termena, w świecie muzyki cyfrowej, kranów wyposażonych w fotokomórki w pełni widać doniosłość jego wynalazków. A fani radzieckiego inżyniera tworzą muzyczne aplikacje na iPhone’y i iPady. Dostępne już za 99 centów, pozwalają grać opuszkiem palca w powietrzu. Wirtualny theremin znów jest zdumiewającą nowinką.

Polityka 51-52.2013 (2938) z dnia 17.12.2013; Ludzie i Style; s. 144
Oryginalny tytuł tekstu: "Heros eteru"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną