W 1927 r. berliński korespondent „New York Timesa” z ekscytacją donosił o zadziwiającej nowince: drewnianym pudełku z dwoma antenami – pionową i poziomą, nad którym ubrany w smoking wynalazca poruszał rękoma, wydając wyjątkowo piękne, zbliżone do skrzypiec dźwięki. „Tworzył muzykę z powietrza” – pisał dziennikarz, odnotowując jeden z pierwszych zagranicznych koncertów młodego radzieckiego inżyniera wysłanego za Zachód, by prezentować postęp nauki rewolucyjnej i poświadczyć, że ZSRR dobrze traktuje utalentowanych intelektualistów. A przy okazji – prowadzić działania szpiegowskie.
Lew Siergiejewicz Termen miał wtedy 31 lat, a u stóp zachwyconą Europę. Pochodzący z Petersburga przystojny syn prawnika i artystki, absolwent konserwatorium w klasie wiolonczeli, posiadał też tytuły naukowe z fizyki i astronomii. Popularyzował „muzykę fal eteru” w czasach, gdy radio dopiero raczkowało. Poruszając dłońmi w polu elektromagnetycznym, tworzonym przez dwie anteny, wygrywał utwory kompozytorów klasycznych, a towarzyszyły mu prestiżowe orkiestry.
Jeszcze zanim dotarł do nowojorskich Carnegie Hall i Metropolitan Opera, Radio Company of America – słynąca z pionierskiej elektroniki – proponowała mu kontrakt na produkcję muzycznego wynalazku. Tuż po przyjeździe do USA otrzymał oficjalny patent na termenvox, upowszechniony jednak pod nazwą theremin. RCA reklamowała go jako instrument dla każdego i liczyła na wysokie zyski, planowano produkcję 20 tys. sztuk. Ale udało się sprzedać niespełna 500. Około połowy z nich przetrwało do dziś.