Strona A
1.
Tyle dobrego dzieje się teraz w polskim jazzie, ale nie można tego kupić i posłuchać.
O tym przez kilka lat rozmawiali w sklepie płytowym Rubicon Jarosław Polit, sprzedawca i współzałożyciel sklepu, z prezesem Witoldem Zińczukiem z branży ekologicznej, który przychodził jako klient kupić płyty. Wniosek rozmów bywał zasmucający: na naszych oczach dzieje się historia kultury, młodzi awangardyści polskiego jazzu (muzyki współczesnej, improwizowanej, ambitnej – jest kłopot z nazwaniem), ludzie po wyższych studiach muzycznych jeżdżą grać po kraju i świecie, ale sukcesy mają jedynie na żywo, bo ich dźwięki nikną w przestrzeni. Nie zdążysz na koncert – nie usłyszysz, przepadło. Nikt tego nie nagrywa.
Warszawski Rubicon to był sklep legenda, jedno z kilku takich miejsc w Polsce, gdzie sprzedawcy o muzyce debatują z pasją, bo sami są kolekcjonerami płyt. No właśnie – płyt. Takich, które po wyjęciu z pudełka lub koperty umieszcza się w odtwarzaczu lub gramofonie, a nie puszcza z laptopa. Nośnik cyfrowy niedługo zabije nośnik materialny – mówili w Rubiconie – ten nowy polski jazz rozmyje się w powodzi lichoty lansowanej przez wielkie wytwórnie.
2.
Prezes, powściągliwy siwowłosy mężczyzna – również kolekcjoner płyt – znikanie ze sklepów nośnika materialnego nazywał trendem obiektywnym, czyli takim, z którym trzeba się pogodzić. Prezes trochę podróżował po świecie, prywatnie i w interesach, i już nawet w Ameryce zdarzało mu się wejść do znanych sklepów płytowych, gdzie zamiast płyt oferowano cyfrowe wiązki dźwięków z internetu.