Jakub Knera: – Czym jest free jazz?
Mikołaj Trzaska: – To granie tu i teraz. Muzyka, w której decydujesz się na komentowanie obecnej sytuacji, korzystając z własnego instynktu i doświadczenia. Muzyka free wychodzi ze mnie pod wpływem inspiracji wszystkim, czego w życiu doświadczam, szukam w niej indywidualnej jakości.
Zapisu nutowego nie ma. Skąd muzyk ma wiedzieć, co zagra?
Nuty w muzyce, tak jak litery dla słów, to rzecz wtórna. Ludzie wymyślili je, żeby utrzymać pamięć. Free jazz jest najbardziej prymitywną – mówię to w potrójnym cudzysłowie – i zarazem najbardziej złożoną formą muzyki. To dla mnie muzyka święta – jeśli masz kontakt z tym, co dzieje się tu i teraz, oznacza to, że jesteś muzykiem na sto procent.
Czyli?
Rozumiesz muzykę w sposób kompleksowy. Nie tylko jako zestaw dźwięków, zapisów i form, ale też jako opisywanie i odczytywanie świata.
Na ile ważne jest, aby osoba, która cię słucha, znała historie, z których wypływa to, co grasz?
Taka twórczość wymaga od słuchacza przygotowania, ale przede wszystkim wymaga wrażliwości i gotowości na podjęcie wyzwania. Słuchając free jazzu, nie możesz być obojętny, bo to jest nie do wytrzymania. Ta sama sytuacja dotyczy czytania. Czytasz albo nie – czytanie jest aktem twojej aktywności jako odbiorcy. Wyobraź sobie, że pijesz kawę przy koncercie takich saksofonistów, jak Ken Vandermark, Peter Brötzmann czy Mats Gustafsson. Albo przychodzi do ciebie ciocia, babcia, cała rodzina, a ty mówisz: „Posłuchajmy free jazzu do obiadu”. Nie ma takiej opcji, ta muzyka nie może funkcjonować jako tło – relacja się pojawia albo nie.
Poszedłeś na gdańską Akademię Sztuk Pięknych i – tak jak ojciec – miałeś zostać malarzem.