Kultura

Opór w operze

Dlaczego padają kolejne opery i filharmonie?

Artysci hiszpańscy występujący w obronie kultury, Paseo de Recoletos w Madrycie. Artysci hiszpańscy występujący w obronie kultury, Paseo de Recoletos w Madrycie. Paco Campos/EFE / Forum
Kryzys doprowadza do upadku opery i filharmonie. W Ameryce i Europie padają nawet duże i znaczące instytucje kultury. Próbują się bronić, a nawet wychodzić na ulice.
„Wyrzuceni!” – uliczny protest muzyków z Minnesota Orchestra, Minneapolis.Richard Sennott/AP/East News „Wyrzuceni!” – uliczny protest muzyków z Minnesota Orchestra, Minneapolis.

Tłumy wyległy 9 marca na madrycki deptak Paseo de Recoletos. Stanęło na nim 25 scen, rozbrzmiewał jazz, blues i muzyka klasyczna. Największa scena pomieściła orkiestrę symfoniczną ze stuosobowym chórem, a ich wykonanie słynnej pieśni niewolników hebrajskich z „Nabucca” Verdiego – „Va, pensiero” – do którego dołączyła się publiczność, stało się kulminacyjnym momentem dnia.

Był to społeczny protest przeciwko polityce rządu Mariano Rajoya, który od 2012 r. w ramach programu oszczędnościowego zredukował pomoc publiczną dla sektora kultury i podniósł VAT na działalność kulturalną z 8 do 21 proc. Dla kultury w Hiszpanii była to po prostu katastrofa. Już przedtem, od wybuchu kryzysu w 2008 r., liczba spektakli teatralnych i operowych spadła tam o 31 proc., a dochody z nich o 20 proc. Teraz może być tylko gorzej. Zamyka się sale kinowe (w ostatnich latach 400), orkiestry rozwiązuje się na okres letni i powołuje z powrotem po wakacjach.

To już nie pierwsza tego rodzaju demonstracja. Rok temu w barcelońskim Audytorium dwie organizacje muzyków, AMPOS (Asociación de Músicos Profesionales de Orquestas Sinfónicas) i AIE (Artistas Intérpretes o Ejecutantes), zorganizowały protestacyjny koncert symfoniczny pod hasłem „Todos Somos Música” (wszyscy jesteśmy muzyką); dyrygował Luis Cobos, dyrygent i prezes AIE. W pierwszej części dominował repertuar klasyczny, w drugiej dołączyły gwiazdy muzyki pop. Hiszpańskich muzyków wspierali koledzy z Niemiec, Włoch, Francji i Holandii.

Kolejna demonstracja zainicjowana przez te dwie organizacje miała już większy zasięg: ponad tysiąc muzyków w 20 różnych miastach Hiszpanii wykonało ten sam program. Nikogo z władz to specjalnie nie wzruszyło. Ale w jedności siła. Organizacje kulturalne łączą się w kolektywy. W 2012 r. powstała platforma #nosincultura (nie – bez kultury), jednocząca kilkadziesiąt stowarzyszeń i osoby prywatne, a 4 listopada zeszłego roku – jeszcze większy konglomerat: Plataforma en Defensa de la Cultura (platforma w obronie kultury). Tam zapisało się kilkadziesiąt kolejnych stowarzyszeń, w tym właśnie #nosincultura, razem więc jest w niej już ponad sto organizacji. Hasło „Todos Somos Música” zostało rozszerzone na „Todos Somos Cultura”. Na madryckiej demonstracji został odczytany manifest platformy. Taki sojusz całego świata kultury zawiązał się jak na razie tylko w Hiszpanii.

Na deficycie

W innym ogarniętym kryzysem kraju Europy Zachodniej – we Włoszech – upadają opery, choć to właśnie tu narodził się ten gatunek sztuki. 3 grudnia w pięknym, lecz zaniedbanym XIX-wiecznym Teatro Massimo w Katanii, noszącym imię twórcy „Normy” Vincenza Belliniego (który urodził się w tym mieście), przed spektaklem „Łucji z Lammermoor” przeszedł przez środek sali, między publicznością, długi orszak żałobników z trumną symbolizującą teatr. Z kanału orkiestrowego rozbrzmiewał marsz żałobny Chopina, paryskiego przyjaciela Belliniego. Po tym performansie przedstawiciel związków zawodowych odczytał list do lokalnych władz z protestem przeciwko cięciom budżetowym oraz niemożności powołania nowego kierownictwa teatru. Opera jest zagrożona zamknięciem; muzycy od paru miesięcy nie otrzymują już i tak obniżonych pensji.

Na deficycie są też opery we Florencji, Bolonii, Genui, Parmie i Cagliari, a nawet w Rzymie. Wszystkie teatry operowe we Włoszech wygenerowały łącznie 300 mln euro długów. Do płacenia rachunków i honorariów w terminie zdolne są w całym kraju jedynie trzy z nich: mediolańska La Scala, wenecka La Fenice i turyński Teatro Regio. Ale nawet La Scala musiała zmniejszyć w tym roku liczbę spektakli w sezonie. Zdumiewa, że według statystyk podawanych przez portal operabase.com żaden z teatrów w ojczyźnie Verdiego nie znajduje się w pierwszej światowej dwudziestce pod względem rocznej liczby przedstawień; wszystkie plasują się w tyle nawet za Operą Wrocławską, która tę dwudziestkę zamyka.

Opera, jak wiadomo, jest gatunkiem kosztownym, a jej prowadzenie zawsze było ryzykiem. We Włoszech, jak w większości krajów Europy, od lat prawie całkowicie finansowana jest przez władze państwowe lub lokalne. W poprzednich dekadach teatry czuły się dość bezpiecznie: kiedy pieniądze nie docierały na czas, brało się kredyty z banku. Ale to się skończyło. Innym problemem jest fatalne zarządzanie, nepotyzm i osadzanie na wysokich stanowiskach niekompetentnych urzędników z partyjnego lub towarzyskiego klucza, co kończy się oczywiście dalszym zwiększaniem deficytu. Ostateczny gwóźdź do trumny został wbity przez Berlusconiego – i chodzi tu nie tylko o cięcia w budżecie na kulturę, ale także o ogłupianie narodu przez jego telewizyjne imperium Mediaset. Pytanie, czy za kilka lat będzie dla kogo operę ratować (choć jak dotąd frekwencja w teatrach nie spadła w sposób widoczny)? Ale połączenie kryzysu z populistycznymi rządami jest dla kultury zabójcze, o czym przekonała się w ostatnich latach i Holandia, gdzie również likwiduje się orkiestry i radiofonie.

Kryzys dotarł nawet do Niemiec, które zawsze były postrzegane jako raj dla muzyki klasycznej i nadal jest tam więcej orkiestr i oper na głowę mieszkańca niż gdziekolwiek indziej na świecie. W 1992 r. działało w tym kraju 168 orkiestr, 20 lat później jest ich 131: część zespołów likwidowano, część łączono. Wyparowało w ten sposób ok. 2500 miejsc pracy dla zawodowych muzyków. Tym, co pozostali, od 2010 r. obcięto pensje o średnio 8 proc.

Także tu były muzyczne protesty. 30 września o 10 rano przed budynkiem Filharmonii Berlińskiej pojawiła się ze specjalnym plenerowym koncertem demonstracją słynna tutejsza orkiestra, dołączyły się do niej w swoich miastach z własnymi demonstracjami zespoły z Hamburga, Kolonii, Frankfurtu, Stuttgartu, Monachium, Drezna, Lipska i mniejszych ośrodków. Bezpośrednim zapłonem była wiadomość o zapowiadanej fuzji dwóch znanych orkiestr południowo-zachodniego radia (SWR z Freiburga, znana w Polsce z występów na Warszawskiej Jesieni, ma w ciągu roku połączyć się z orkiestrą radiową ze Stuttgartu).

Wielu komentatorów, mówiąc o kryzysie instytucji muzycznych w krajach europejskich, podnosi problem ich uzależnienia od dotacji publicznych. Fundusze te stanowią ponad 90 proc. finansowania tych placówek; zaangażowanie sponsorów instytucjonalnych lub prywatnych jest marginalne. W Europie sądzi się, że kultura jako dobro narodowe winna być wspierana przez państwo. Przy tym w większości tych krajów szeregowi muzycy – orkiestra, chór – zatrudniani są na etatach. Inaczej jest w Wielkiej Brytanii, gdzie poza orkiestrami związanymi z BBC i paroma instytucjami państwowymi nawet w najsłynniejszych zespołach muzycy są na czasowych kontraktach.

W Stanach Zjednoczonych proporcje są odwrotne niż w Europie: rządowe granty stanowią zaledwie kilka procent w finansach instytucji muzycznych, a większość funduszy pochodzi od sponsorów. Ale ta niezależność od pieniędzy publicznych nie pomaga. Przeciwnie.

Publiczność się zmienia

W czasie kryzysu jak kostki domina sypały się finanse kolejnych zespołów w Stanach. Próbowano różnych lekarstw: cięć w zatrudnieniu, obniżania wynagrodzeń, zmniejszania liczby wydarzeń. W końcu doszło do rozwiązań najbardziej dramatycznych, czyli lokautów i bankructw. W 2010 r. zamknięto orkiestrę w Honolulu (po paru latach wznowiono ją z inicjatywy grupy biznesmenów), Syracuse i Albuquerque. Detroit Symphony straciła prawie cały sezon 2010/11 z powodu strajku muzyków. Po sześciu miesiącach i odejściu części zespołu pozostałym obcięto płace o 23 proc. Nawet Filharmonia Nowojorska miała w tym czasie 4,6 mln dol. deficytu. Najbardziej wstrząsnął wówczas muzyczną Ameryką los Filadelfijskiej Orkiestry Symfonicznej, jednej z tzw. Wielkiej Piątki, która musiała ogłosić bankructwo. Nie została jednak zlikwidowana, lecz zawieszona, przeorganizowana i w 2012 r. wznowiła działalność w nieco mniejszym składzie i z gażami mniejszymi o 15 proc.

Kolejny rok wcale nie był lepszy: przyniósł lokauty w Atlancie i Minneapolis. Ten ostatni, słynny zespół – dziś występujący pod nazwą Minnesota Orchestra – którym kierowali niegdyś Eugene Ormandy, Antal Dorati czy Stanisław Skrowaczewski, nie grał przez cały sezon 2012/13; muzycy wylegli na ulicę z protestami (lokaut zakończył się dopiero w styczniu br.).

Źle jest też w operach. Michigan Opera Theatre zredukował do minimum sezon 2009/10, a Los Angeles Opera – sezon 2010/11. Jednak najgorszy los spotkał New York City Opera. Działała równo 70 lat, na jej deskach debiutowali Beverly Sills i Plàcido Domingo. W swoich najlepszych czasach prezentowała 16 oper i 130 spektakli w sezonie. Czasy złe rozpoczęły się w 2008 r.: rok później deficyt opery, narastający już od pięciu lat, osiągnął sumę 11 mln dol. Przeniesienie zespołu z Lincoln Center, gdzie działał od 1966 r., tylko pogorszyło sytuację. W zeszłym roku dyrektor NYCO George Steel stwierdził, że do dalszego istnienia operze potrzebne jest w trybie natychmiastowym 7 mln dol. Zwrócił się więc do burmistrza miasta Michaela Bloomberga, tym bardziej że Bloom­berg Philanthropies były tradycyjnym sponsorem opery. Ten jednak tym razem odmówił, uznając, że obecny model biznesowy NYCO jest z gruntu wadliwy i nie da się już go wspierać. Nie pomógł też apel do przyjaciół o fundraising. Z ostatnim dniem września instytucja musiała ogłosić bankructwo.

Kryzys jednak nie dotknął wszystkich. Filharmonicy Nowojorscy wyszli z przejściowych trudności, zapowiedziano im nawet podwyżki. Kłopotów w ogóle nie miała inna orkiestra z Wielkiej Piątki – Chicago Symphony; muzycy zarabiają tam do 144 tys. dol. rocznie. Podobnie, nawet nieco więcej, będą zarabiać od jesieni muzycy Los Angeles Philharmonic.

Można powiedzieć, że to dlatego, że są to miasta bogate i związane z kulturą. Ale przecież w tym samym Nowym Jorku działała NYCO czy zawieszona także jesienią 2013 r. orkiestra Brooklyn Philharmonic.

Pensje, jakie otrzymują Filharmonicy Nowojorscy czy też ci z Chicago i Los Angeles, w innych ośrodkach są nierealne. Władze orkiestr negocjują z pracownikami obniżki płac, ale i same czasem muszą rezygnować z własnych wysokich uposażeń. Poza tym zespoły są zmniejszane (gdy potrzebny jest większy skład, doprasza się muzyków z zewnątrz). Ale przede wszystkim zaczęły robić wszystko, by stać się niezbędnymi dla swoich społeczności: prowadzą działalność edukacyjną dla młodszych i starszych (w tym warsztaty dla muzyków amatorów), wychodzą ze swoich gmachów bliżej ludzi, urozmaicają repertuar – i to niekoniecznie w stronę lżejszą, czasem nawet ambitniejszą (jak Los Angeles Philharmonic pod gwiazdorskim kierownictwem Gustavo Dudamela, której ambicją jest „tworzenie nowego kanonu dla nowej publiczności”). Trudno dziś byłoby orkiestrom żyć tylko z szeregowych abonamentowych koncertów. Tym bardziej że i publiczność się zmienia.

Mamy jednak wciąż okres przejściowy, a w prasie i na blogach krytyków muzycznych trwa spór, co właściwie leży u przyczyn obecnej sytuacji i jak można ją zmienić. Anthony Tommasini, krytyk „New York Timesa”, przytaczając historię New York City Opera, wysnuwa z niej taki morał: każda instytucja muzyczna, od najmniejszej do największej, musi mieć jasną wizję artystyczną i łączność z publicznością, jednak jest teraz ważniejsze niż kiedykolwiek, by stanowiła jednocześnie efektywny model biznesowy. Choć biznesem samym w sobie nigdy nie będzie – i dobrze.

Niektórzy amerykańscy dyskutanci widzieliby zbawienie w modelu europejskim i zazdroszczą utrzymywanym przez państwo zespołom. W Europie odwrotnie: wiadomo już, że w czasie kryzysu państwo zwykle zawodzi, dobrze byłoby więc, gdyby z pomocą przyszli sponsorzy.

Wspomniany Anthony Tommasini przypomina, że w tym samym czasie, gdy orkiestrę z Minneapolis uratowałoby przed zamknięciem 6 mln dol., władze stanu Minnesota przeznaczyły 500 mln dol. na nowy stadion. Wygląda na to, że dla kultury groźniejszy od kryzysu finansowego jest kryzys mentalności decydentów.

Polityka 15.2014 (2953) z dnia 08.04.2014; Kultura; s. 75
Oryginalny tytuł tekstu: "Opór w operze"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną