Kto uważa, że demonstracyjne wychodzenie z teatru zaczęło się wraz z pojawieniem się reżysera Jana Klaty, jest w wielkim błędzie. Gest, który jednych bulwersuje, zaś przez innych uważany jest za niezbywalne prawo widza kupującego bilet, historykom teatru znany jest od dawna.
Gustaw Holoubek, niezapomniany odtwórca roli Gustawa-Konrada w „Dziadach” Kazimierza Dejmka, których zdjęcie przez władze w 1968 r. spowodowało demonstracje studenckie, pięć lat później udał się do królewskiego miasta Krakowa, by zobaczyć „Dziady” Konrada Swinarskiego. Czyste arcydzieło – pisali krytycy, a tłumy waliły do Starego Teatru drzwiami i oknami. Wybitny aktor w zasadzie nie zobaczył ani jednej pełnej sceny, ponieważ wchodząc, potknął się o okupujących dolne foyer żebraków, których Swinarski zaprosił na ucztę Dziadów. Dla Holoubka był to pomysł nie do zaakceptowania, więc czym prędzej opuścił gmach szacownego teatru.
Zachowała się opinia o legendarnych dzisiaj „Dziadach” Swinarskiego zapisana przez Czesława Miłosza. Przyszły noblista nie był w stanie osobiście przyjechać do Krakowa (czy młody czytelnik zgadnie dlaczego?), wszedł natomiast w posiadanie zapisu płytowego, a po wysłuchaniu nie krył oburzenia: „Przygnębiające to było przeżycie. Jeżeli te histeryczne wrzaski mają oznaczać, że tak tylko polscy aktorzy umieją mówić Mickiewiczowski wiersz? Jeżeli publiczność zachwycała się tym przedstawieniem?”.
Dla pełnego obrazu odnotujmy, że do chwalców Swinarskiego nie należał Jarosław Iwaszkiewicz. Zdarzyło mu się kiedyś obejrzeć „Nie-Boską komedię”, do której reżyser ryzykownie włączył popularny wówczas przebój międzynarodowy „Quando, quando”. Wielki pisarz zwierzał się potem, że miał szczerą ochotę wygwizdać przedstawienie, ostatecznie jednak się powstrzymał, ponieważ – jak powszechnie wiadomo – miał arystokratyczne pochodzenie, a może po prostu nie umiał gwizdać.