Zadłużony cyrk Monty Pythona
„Teoria wszystkiego”: najnowszy film Terry’ego Gilliama
Janusz Wróblewski: – Nakręcił pan strasznie smutny film.
Terry Gilliam: – Tak pan myśli?
Wizja czarnej dziury, pochłaniającej znerwicowanego faceta mieszkającego w zrujnowanym kościele i rozpaczliwie poszukującego sensu życia, nie należy do wesołych.
Programista komputerowy, którego gra Christoph Waltz, do końca wierzy, że mu się uda. Chociaż wydaje się śmiertelnie przygnębiony, walczy o siebie i swoje życie. Buntuje się, fantazjuje, kocha…
Wcale nie kocha. Wybiera partnerkę wirtualną zamiast miłości w realu. Zamyka się w swojej wyobraźni. Na dodatek trzyma go w garści jakaś monstrualna korporacja medialna. Pan też czuje się rozczarowany, samotny, niespełniony?
Trochę go przypominam. No tak. Jestem smutny! Dawno temu jako młody chłopak tryskałem optymizmem, a potem… wydarzyło się życie. Martwią mnie pieniądze. Zebranie środków na uruchomienie produkcji filmowej zajmuje lata. Pojawia się depresja. Całe życie prześladuje mnie myśl, że najbardziej utalentowani ludzie nie mają szans na samorealizację. Wielu tych, którym nie udało się rozwinąć skrzydeł, spotykałem na swojej drodze. Nie zdołali się przebić, udowodnić, na co ich stać. Czasami dopada mnie strach, że ja też niczego już więcej nie wyreżyseruję.
I wpada pan w pułapkę pracoholizmu.
Dwa lata temu długo nic nie robiłem. Spanikowałem. Podpisałem kontrakt na operę „Benvenuto Cellini” Berlioza. Wystawiłem ją niedawno w Londynie i Amsterdamie. Mam jeszcze sporo niewykorzystanych pomysłów i scenariuszy. Nie chcę, żeby przepadły.
Do tej pory miał pan jednak szczęście. Fenomenalny sukces Monty Pythonów, 13 fabuł na koncie, w tym kilka przebojów kasowych.