Półtora roku temu Philip Roth zapowiedział, że kończy z pisaniem. W majowy czwartek po raz ostatni wystąpił publicznie w żydowskim centrum kultury 92Y w Nowym Jorku. Tydzień przed Rothem w tym legendarnym miejscu występowała aktorka Sarah Jessica Parker, a tydzień później pisarz David Grossman. Ale to spotkanie z Rothem było najważniejszym wydarzeniem. Publiczność czekała na nie od października, bo wtedy się nie odbyło. Bilety wyprzedano błyskawicznie. Kolejka do wejścia była tak długa, jakby to był najmodniejszy spektakl na Broadwayu. A to nowojorczycy przyszli posłuchać, jak ich ulubiony pisarz czyta fragmenty „Teatru Sabata”. Publiczność szczelnie wypełniła widownię niczym w sporym teatrze.
To była rzeczywiście publiczność znająca i kochająca jego książki: żywo reagowała, śmiała się długo i w odpowiednich momentach. Zresztą na widowni dało się zauważyć przynajmniej kilku innych Philipów Rothów. Nad sceną zwracała uwagę inskrypcja z nazwiskami: Dawid, Mojżesz, Izajasz, a do tego dwaj prezydenci zasłużeni dla wolności religii: Waszyngton i Jefferson. – Jeszcze dziś rano część z państwa dzwoniła do kasy, by się upewnić, czy Roth przyjdzie, otóż chcę was uspokoić, on jest – młody dyrektor 92Y zaczął od żartu z żydowskiej przesądności. – A przez te sześć miesięcy czekania mogli państwo poćwiczyć wymowę w jidysz słowa kenahora (odstraszać złe oko) – dodał.
Zanim Roth zaczął czytać, pojawiła się pani Roth. Bynajmniej nie jedna z jego byłych żon. Claudia Pierpont-Roth nie jest spokrewniona z pisarzem, napisała za to niedawno bardzo ciekawą książkę „Roth Unboud” o jego powieściach i życiu.