Wszyscy mamy obsesję na punkcie rocznic, stanowią one dla nas pewien rytuał, a przy polskiej fiksacji na historii jako źródle cierpień są działaniem podsycającym traumę i jednocześnie umożliwiającym jej przezwyciężenie. A Polska jest krajem zachowującym się jak pacjent po szoku traumatycznym. Przyjęliśmy sądzić, że tą traumą był komunizm, jednak w równej, jeśli nie większej mierze traumą było też rozczarowanie transformacją ustrojową. Wystarczy spojrzeć na użytek, jaki robimy z symbolicznej rocznicy demokratycznych wyborów 1989 r. Nie jest to kwestia tylko ostatnich kilku miesięcy głoszenia polskiego sukcesu w rozprawieniu się z komunizmem. Prawdą jest, że ten festiwal trwa od 25 lat – cokolwiek robimy, cokolwiek robią nasze władze, w większości legitymizowane udziałem w byłej opozycji demokratycznej, chodzi o miażdżące ideologiczne zwycięstwo nad przeszłością, co do której mamy stałe, utrwalone negatywne narracje.
Nowa rzeczywistość często wypiera porażki – emigrację zarobkową, biedę, tolerowanie skrajnej prawicy. Na zewnątrz Polska pragnie widzieć siebie – zgodnie z powtarzanym przez ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego frazesem – jako „normalny europejski kraj”, chłopca z plakatu nowych krajów członkowskich Unii Europejskiej, który mógłby świecić przykładem. Jednak to, co się u nas dzieje, trafniej podsumował Adam Michnik, jeden z głównych architektów transformacji. Wyraził zadowolenie, że „żyje w kraju, którym nikt się już nie interesuje”.
Potwierdzenie słów Michnika zdobyć łatwo. Wystarczy zapytać kogoś z zagranicy, jakie filmy, aktorów, artystów czy muzyków kojarzy z naszym krajem. Padną prawie zawsze wielkie nazwiska przeszłości: Wajda, Polański, Borowczyk, Tomaszewski, Cieślewicz, Szapocznikow, Miłosz, Lem, Kapuściński, Herbert, Różewicz, Bauman; pojawi się Polska Szkoła Filmowa, architektura socrealizmu i modernizmu; polska kompozycja: Penderecki, Lutosławski, Górecki, Studio Eksperymentalne Polskiego Radia, polski jazz: Komeda, Stańko.