Pierwsza w Polsce pełna retrospektywa dorobku brytyjskiego reżysera skandalisty Kena Russella na festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty będzie dla ruchów narodowych, katolickich i kibiców doskonałą okazją, by kontynuować protest w obronie zranionych uczuć religijnych. W kolorze i stereo można tu zobaczyć i usłyszeć rzeczy niesłychane. Schodzącego z krzyża Chrystusa, którego krwawiący, przebity bok czule pieści językiem siostra przełożona klasztoru pod wezwaniem świętej Urszuli. Kościół wyznawców Marilyn Monroe. Egzorcyzmy polegające na rozdziewiczaniu mniszek torturowanych i gwałconych przez lubieżnych księży. Papieża z brodą przepasanego stułą z podobiznami gwiazd filmowych w wykonaniu eksbeatlesa Ringo Starra. Kastrację wielkiego jak grecki filar penisa. Nie mówiąc o niezliczonych tekstach w stylu „religia nic nie znaczy, a jej zmiana to zabieg higieniczny, jak czyszczenie zębów”.
Gdyby Ken Russell żył i nie daj Boże planował wizytę we Wrocławiu, miałby się pewnie czego obawiać. Na szczęście dla siebie umarł trzy lata temu niemal w zapomnieniu, okrutnie męcząc się z powodu utraty sposobności kręcenia filmów, narzekając, że z twórcy mainstreamowego na starość zdegradowano go do garażowego. Nie, nie dlatego, że mu zakneblowano usta i nie pozwalano dalej szokować opinii publicznej, przeciwnie. W międzyczasie seks i religia, główne obsesje Brytyjczyka, straciły na Zachodzie – przynajmniej w tym wymiarze, w jakim poruszał się reżyser – smak owocu zakazanego. Jego rewolucyjne, modernistyczne spojrzenie okazało się zbyt delikatne, anachroniczne i za mało progresywne jak na współczesną wrażliwość kształtowaną i ćwiczoną przez takich twórców jak von Trier („Nimfomanka”) czy wszechobecną pornografię.
Bulwersujące klasyki
40 lat temu odsądzane od czci i wiary filmy Russella bulwersowały.