Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

I rozpętało się piekło...

Jan Komasa o swoim najnowszym filmie o Powstaniu Warszawskim

Przy produkcji filmu „Miasto 44” pracowało trzy i pół tysiąca ludzi. Przy produkcji filmu „Miasto 44” pracowało trzy i pół tysiąca ludzi. Ola Grochowska / materiały prasowe
Rozmowa z reżyserem filmowym Janem Komasą o „Mieście 44”, którego specjalny pokaz na Stadionie Narodowym rozpocznie obchody 70 rocznicy Powstania Warszawskiego.
Jan KomasaGrzegorz Michałowski/PAP/materiały prasowe Jan Komasa

Janusz Wróblewski: – Z jakim nastawieniem i z jakimi emocjami przystępował pan do realizacji „Miasta 44”?
Jan Komasa: – Droga do tego projektu była długa. Jakieś dziewięć lat temu, gdy otwierano Muzeum Powstania Warszawskiego, producent Michał Kwieciński wpadł na pomysł filmu o powstaniu. Jest pasjonatem historii. Wymyślił „Czas honoru”, nakręcił z Andrzejem Wajdą „Katyń”, zrealizował jako reżyser „Jutro idziemy do kina” – fabułę o pierwszych dniach września 1939 r. Wobec każdego, z kim współpracuje, ma swój plan. Mnie, zatopionego we współczesności, wychowanego bez kultu powstania przybysza spoza Warszawy, autora zaledwie jednej nowelki „Ody do radości”, przekornie wybrał do tematu historycznego.

Od razu rzucił pana na głęboką wodę.
Aby wyobrazić sobie powstanie, nie myślałem o „Kanale” Wajdy, tylko o arabskiej wiośnie, wojnie w Syrii, rewolucji ukraińskiej. Pojechałem nawet na Majdan, żeby się przekonać, jak taki zryw wygląda. Dla mojego pokolenia niepamiętającego nawet stanu wojennego (urodziłem się w 1981 r.) to są rzeczywiste punkty odniesienia.

Pokaz filmu w 70. rocznicę powstania odbędzie się na Stadionie Narodowym. Kombatanci chcieliby pomnika. Historycy krytycznego spojrzenia. Krytycy filmowi polemiki z Wajdą. Młodzież widowiska. Przeciwnicy powstania potępienia jego przywódców. Nie miał pan łatwego zadania.
Kluczem okazała się maksymalna wierność emocjom i skupienie na tym, co potrafiłem zrozumieć. Duch rewolucji wszędzie wydaje się podobny. Generalnie ludzie nie chcą się angażować, nie rodzą się buntownikami. Pod wpływem wydarzeń postanawiają wyjść na ulice, odczuwają potrzebę zjednoczenia, uwolnienia energii. Gdy padają strzały i zaczynają ginąć ich bliscy, nastroje się ekstremizują. Tego się trzymałem. Jestem filmowcem, nie politykiem. Uznałem, że w ten sposób z żadną z frakcji nie wejdę w niepotrzebny dyskurs.

Polityka 30.2014 (2968) z dnia 22.07.2014; Kultura; s. 83
Oryginalny tytuł tekstu: "I rozpętało się piekło..."
Reklama