Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Stolica nie zachwyca

Wrocław – europejska czy gminna stolica kultury?

Fakt, że procedury przyznania tytułu ESK nadzorował minister kultury Bogdan Zdrojewski – silnie związany z Wrocławiem jego były prezydent – nie przysparzał zwycięzcom sympatii. Fakt, że procedury przyznania tytułu ESK nadzorował minister kultury Bogdan Zdrojewski – silnie związany z Wrocławiem jego były prezydent – nie przysparzał zwycięzcom sympatii. Maciej Świerczyński / Agencja Gazeta
Wielka radość panowała we Wrocławiu w czerwcu 2011 r. po wyborze miasta na Europejską Stolicę Kultury 2016. Jeżeli jednak sprawy będą się toczyć tak jak dotychczas, euforia zamieni się w smutek.
Most Grunwaldzki we WrocławiuNavaho/Wikipedia Most Grunwaldzki we Wrocławiu

Od samego początku nad kandydaturą miasta zawisła, jeśli nie klątwa, to klątewka. Już sam wybór Wrocławia wzbudził wiele kontrowersji i dyskusji. Zdaniem licznych obserwatorów kilka innych miast (wskazywano przede wszystkim na Lublin i Katowice) złożyło ciekawsze i bardziej nowatorskie aplikacje. Fakt, że procedury przyznania tytułu nadzorował minister kultury Bogdan Zdrojewski – silnie związany z Wrocławiem jego były prezydent – też nie przysparzał zwycięzcom sympatii. Panowała opinia, że wyróżnienie stolicy Dolnego Śląska jest dla miasta rodzajem nagrody i w niczym nie pomoże w jego rozwoju, jak to mogło mieć miejsce w przypadku innych kandydatów. Dziś wypada się zastanowić, czy wręcz nie zaszkodzi.

Zaczęło się od zgrzytów personalnych. Wkrótce po zwycięstwie podziękowano za współpracę prof. Adamowi Chmielewskiemu, głównemu konstruktorowi zwycięskiej aplikacji. Nie tylko nie kontynuował merytorycznych przygotowań, ale nawet nie otrzymał żadnej nagrody pocieszenia w dalszych pracach nad programem. Na szczęście znaleziono wyjątkowo udanego następcę, jednego z najlepszych i najbardziej oryginalnych animatorów kultury ostatnich dekad w Polsce – wieloletniego szefa Fundacji „Pogranicze” Krzysztofa Czyżewskiego. Nie na długo. W kwietniu 2013 r. zrezygnował z funkcji dyrektora ds. artystycznych, ale pozostał jako jeden z kuratorów w zespole przygotowującym ESK. Dwa miesiące temu odszedł i z tej funkcji.

Rozstanie się z Czyżewskim to już nie była tylko personalna roszada, ale poważny manewr programowy. Warto przypomnieć, że miał on na ESK bardzo wyraźny, autorski i kreatywny pomysł. Położył wyraźny nacisk na kulturę partycypacyjną i animacyjną, powstającą w wyniku doświadczeń i dyskusji angażujących wszystkich: instytucje kultury, twórców, władze, ale przede wszystkim samych mieszkańców. Kulturę, której znacznie bliżej do takich pojęć, jak refleksja, zaangażowanie, rozwój, aktywizacja, proces aniżeli event, wydarzenie, zaplanowanie, oferta, gwiazdy. Była szansa, by Wrocław stał się pierwszą stolicą kultury w Europie, która próbowałaby zmienić model tej imprezy i rozpoczęła poważną dyskusję o tym, czym w dzisiejszych czasach powinna właściwie być kultura w mieście.

Wizja Czyżewskiego musiała mocno wystraszyć wszystkich tych (z ministrem Zdrojewskim i prezydentem Dutkiewiczem na czele), dla których ESK jest ważną wizerunkową batalią. Nie mogli sobie pozwolić na ryzykowne eksperymenty. Woleli bezpieczny wariant, złożony ze sprawdzonych patentów – przedsięwzięć widowiskowych, spektakularnych, nasyconych tzw. gwiazdami. Zamiast wciągać się w niepewny model obywatelski kultury, w którym to mieszkańcy wypracowują program, i szukać jakiegoś przenikania kultury wysokiej i niskiej, lepiej było pójść sprawdzoną drogą oferty dla mas: kulturalnych igrzysk.

Żałosnym śladem po koncepcji Czyżewskiego pozostał program tzw. mikrograntów. Otóż z niemałego budżetu ESK (o czym dalej) przeznaczono 30 tys. zł (!) na projekty zgłaszane przez mieszkańców. Regulamin określa, że dobre oddolne pomysły mogą być dofinansowane kwotami od kilkuset (!) do 5 tys. zł. Chyba rozumiem głębszy i niezamierzony sens wypowiedzi dyrektora generalnego biura ESK Krzysztofa Maja, który stwierdził, że „Rezygnacja Krzysztofa Czyżewskiego nie ma znaczenia dla ESK”. Moim zdaniem – wręcz przeciwnie.

Zamiast więc artystycznie jednorodnej wizji zdecydowano się na rozdzielenie kompetencji między dziewięciu kuratorów. Poszatkowano kulturę w tradycyjny sposób: na literaturę, muzykę i operę, sztuki wizualne, film, teatr, architekturę itd. Zatrudniono nawet specjalnego kuratora, który zajmie się tym, co władza lubi najbardziej: efekciarstwem. Chris Baldwin (po raz pierwszy w życiu odwiedził Wrocław w 2012 r.) zajmie się organizacją czterech „wydarzeń na wielką skalę w przestrzeni publicznej”. Ma być wesoło i z rozmachem. Pomysł na ESK odpowiedzialnej za operę Ewy Michnik to „sprowadzanie gwiazd, bo publiczność kocha gwiazdy”, a Agnieszki Franków-Żelazny, kuratora ds. muzyki, to „bogata oferta dla każdego”. Jarosław Fret deklaruje „wyjście poza teatralne mury”, podobnie jak Michał Bieniek „wyjście ze sztuką poza instytucje”. W dokumencie zatytułowanym „Program Wieloletni Europejskiej Stolicy Kultury 2016” – załączniku do uchwały Rady Ministrów – przedstawiono 39, jak można się domyślać, kluczowych projektów artystycznych, które ma sfinansować rząd, czyli my wszyscy. Koncepcja programowa jest w sumie dość czytelna i składa się z trzech segmentów.

Element pierwszy to fajerwerki, czyli wielkie przedsięwzięcia, które świetnie zaprezentują się w telewizji, a dla mieszkańców będą rodzajem festynu. Poza popisami Baldwina to także wielkie widowisko operowe Zarzuela czy projekt „Wrocław Stolicą Literatury”, na który ambitnie planuje się ściągnąć takich twórców, jak Eco, Coetzee, Pamuk, Oz, Rowling czy Mankell. Ważnym fajerwerkiem mają być wystawy światowej klasy artystów. Dwie już zorganizowano. W ubiegłym roku „Rodzinę Brueghlów”, na której zabrakło choćby jednej pracy zdecydowanie najważniejszego z rodu Pietera Bruegla Starszego. W tym roku pokazano zaś wystawę prac Goi, Picassa i Dalego, na której zamiast oryginałów pojawiło się wiele wydruków.

Nawiasem mówiąc, Wrocław wyjątkowo nieudolnie porusza się w materii wystawowej. Niedawno, z ewidentną intencją przygotowania kolejnej atrakcji na ESK, miasto przeznaczyło 12,5 mln zł na zakup i przygotowanie ekspozycji fotografii Marilyn Monroe. Po czasie okazało się, że nikt nie pomyślał o kwestii praw do wizerunku (których miasto nie ma i można je ewentualnie nabyć za kolejne niemałe pieniądze), w związku z czym nie da się zarabiać na tym, co najbardziej nośne – gadżetach typu T-shirty czy kubki z konterfektem słynnej aktorki.

Element drugi programu to przeszczepy. Czyli przeniesione do nas na tę okoliczność cykliczne imprezy, gdzie indziej wymyślone, podróżujące po Europie i świecie. Od wielkich, typu gala wręczenia Europejskich Nagród Filmowych (od 1988 r.), przez średnie typu Olimpiada Teatralna (od 1995 r.), po nieduże typu „Kids’ Guernica”, czyli dzieci malują obraz przeciw wojnie. Dodają blichtru, ale jaka tu zasługa miasta poza tym, że sypnie groszem?

I wreszcie trzeci nurt imprez, który można by zatytułować „wyjątkowe edycje”. Czyli organizacja festiwali i cyklicznych imprez, które odbywają się we Wrocławiu od dawna, tyle że tym razem będą szczególnie okazałe, bo przygotowane za dużo większe pieniądze. Jest ich mnóstwo, od Wratislavii Cantans, Nowych Horyzontów, Przeglądu Piosenki Aktorskiej, przez Jazz nad Odrą i Wrock for Freedom, po Out of Sth, Survival czy WRO. Mało to oryginalne, ale w tym segmencie można przynajmniej liczyć na niezłą jakość, bo festiwalami na ogół kierują od lat ludzie, którzy się na swej branży dobrze znają.

Co naprawdę oryginalnego i nowatorskiego? Niewiele. Pewne nadzieje można wiązać z Europejskim Kongresem Mediów i Kongresem Futurologicznym, ale nie znamy szczegółów. Najbardziej oryginalny, choć bardziej społeczny niż kulturalny, wydawał się projekt „Nowe Żerniki”. Otóż nawiązując do słynnego, eksperymentalnego, modernistycznego osiedla WuWa, postawionego we Wrocławiu w latach 20. XX w., postanowiono pomysł po blisko stuleciu powtórzyć i stworzyć nowe, modelowe osiedle mieszkaniowe. Takie, które najlepiej odpowiadałoby na potrzeby XXI w., było alternatywą dla drapieżnej, myślącej tylko o zyskach deweloperki.

Jednak i ta idea spotkała się z krytyką. A to że osiedle planowane jest na obrzeżach miasta, podczas gdy centrum cały czas zieje wielkimi plamami niezagospodarowanych terenów. A to że kontynuuje tradycyjną, geometryczną urbanistykę, od której już się odchodzi. A to że promuje transport indywidualny (samochodowy) w czasach, gdy w cenie jest ekologia. Najpoważniejszym problemem okazało się jednak bardzo umiarkowane zainteresowanie deweloperów zakupem działek w Nowych Żernikach, w związku z czym istnieje realna groźba, że w 2016 r. zamiast prowadzać gości ESK na modelowe osiedle będzie się im to osiedle pokazywać na wizualizacjach.

W rezultacie program ESK, a przynajmniej te jego nieduże fragmenty, które dotychczas poznaliśmy, jawi się na razie jako zlepek różnych i w większości mało oryginalnych projektów. I nie ma się co dziwić, bo ojców programu jest wielu. Przede wszystkim istnieje aplikacja z 2011 r., dzięki której Wrocław wygrał i której założeń musi się jakoś trzymać. Jest „Impart 2016”, kierowany przez Krzysztofa Maja, czyli biuro organizacyjne, ale nieuchronnie wtrącające i do programu swoje trzy grosze. Jest Rada Programowa ESK oraz Rada Kuratorów, a każdy z nich z osobna (łącznie ośmiu, już bez Czyżewskiego) ma ambicję maksymalnie swobodnego zarządzania powierzoną działką. Powołano nawet warszawską delegaturę ESK o niejasnych kompetencjach, mającą swe biuro w pałacyku przy Łazienkach. Niedawno zaś się okazało, że cały program ESK realizować i nadzorować będzie Narodowe Forum Muzyki, czyli instytucja młodziutka i jeszcze bez własnej siedziby. A przecież dochodzą jeszcze – bo nie wierzę, by ich nie było – osobiste wpływy i programowe pomysły Bogdana Zdrojewskiego i Rafała Dutkiewicza. Plus ambicje i zwietrzone szanse na duży zarobek niezliczonych rzesz twórców, menedżerów i szefów instytucji kulturalnych, którzy starają się włączyć w program ESK. Brak silnego, a właściwie jakiegokolwiek szefa artystycznego tylko ów kompetencyjno-programowy chaos powiększa.

Nieliczne wnikliwe teksty na temat ESK mają dość krytyczny wydźwięk. Kilka miesięcy temu na łamach pisma „Res Publica Nova” Artur Celiński notował: „Trzeba sobie jasno powiedzieć – władze Wrocławia koncertowo popsuły całą ideę ESK”. Finansom ESK dość uważnie przyjrzał się niedawno Jerzy Halbersztadt na łamach „Krytyki Politycznej”. „Po 2011 roku system przepompowywania funduszy z Ministerstwa Kultury do Wrocławia działał bezustannie (…) Nie było niemal programu ministerialnego, którego beneficjentem nie były instytucje wrocławskie i dolnośląskie” – pisze. I wymienia największe dotacje: na rozbudowę opery, Pawilon Czterech Kopuł, Narodowe Forum Muzyki, Teatr Muzyczny Capitol, stworzenie muzeum Pana Tadeusza (38,5 mln na zakup niedużej kamieniczki!), a nawet Centrum Historii Zajezdnia (15 mln). A przecież trzeba jeszcze pamiętać, że tuż przed odejściem z ministerstwa (oj, wiele ciekawych decyzji wówczas zapadało) Bogdan Zdrojewski postanowił wesprzeć ESK kwotą 205 mln zł, czyli największą, jaką mógł zadysponować. Do tego dochodzą jeszcze spore pieniądze samorządowe… Nic tylko wymyślać sposoby ich wydania. W tej sytuacji takie wizerunkowe wpadki, jak wypuszczenie seksistowskiego spotu reklamującego ESK czy afera ze zwolnieniem Zbigniewa Rybczyńskiego ze stanowiska dyrektora Centrum Technologii Audiowizualnych i praktycznie rozmontowanie tej instytucji (która miała być jedną z wizytówek miasta w 2016 r.), nie są w stanie zaszkodzić rozpędzonej machinie samozadowolenia.

Tymczasem w kategoriach merytorycznych wielką szansę zaprzepaszczono wraz z odejściem Czyżewskiego. Drugą szansę Wrocław traci właśnie teraz, popełniając błędy na etapie dalszych przygotowań. A czasu coraz mniej. Czyżby stolica europejska miała się okazać ledwie gminną?

Polityka 33.2014 (2971) z dnia 11.08.2014; Kultura; s. 94
Oryginalny tytuł tekstu: "Stolica nie zachwyca"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

„Diuna”, część druga. Jak powstało tak niezwykłe widowisko? Zaglądamy za kulisy

Pierwsza część „Diuny” obudziła kino z covidowego uśpienia. Część druga ma się zapisać w historii filmu, ale żeby ją zrealizować, Denis Villeneuve musiał tu i ówdzie uzupełnić książkowy oryginał.

Dawid Muszyński
08.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną