Ukazujące się właśnie reedycje płyt Led Zeppelin przypominają o szaleństwie, jakie rozpętało się w swoim czasie wokół tego zespołu. Krytycy kręcili nosem, rodacy byli nieufni, a branża narzekała, że wytwórnia wypłaciła Brytyjczykom tak wielkie pieniądze jedynie po to, aby wywołać skandal. To był niezbyt przemyślany zarzut, bo wzniecanie burd i awantur przychodziło grupie naturalnie. Kwartetowi dowodzonemu przez ekscentrycznego gitarzystę niezmiennie towarzyszyły nie tylko bijatyki, pijatyki i legendarne seksualne podboje, ale także nieprawdopodobny sukces. Na album „Led Zeppelin II” złożono w USA jeszcze przed premierą 400 tys. zamówień i było jasne, że Wielka Brytania pozyskała kolejny towar eksportowy.
Pojawiła się legenda o zaprzedaniu przez Led Zeppelin swoich dusz Szatanowi. Ta faustowska teoria była kusząca z kilku powodów: tłumaczyła talent muzyków, wyjaśniała ich perwersyjne skłonności, a także ogromny sukces finansowy. Co więcej, pogląd ten miał bogatą, ugruntowaną tradycję. Z siłami ciemności pertraktował już rzekomo genialny skrzypek Niccolo Paganini, kompozytor Adrian Leverkühn – bohater powieści „Doktor Faustus” – oraz jeden z ojców amerykańskiego bluesa Robert Johnson. Ten ostatni wprowadził ów mit do amerykańskiej popkultury. Ale legenda powtarzana przy okazji Led Zeppelin zawierała znaczącą modyfikację. Otóż jeden z muzyków nie zgodził się na układ zaproponowany przez wysłannika piekieł. Dlatego też trzymał się na uboczu, nie skupiał na sobie wzroku tłumów i nie brał udziału w największych ekscesach grupy. Śmiałek, który oparł się diablej pokusie, nazywał się John Paul Jones.