Miał rozległe plany. Nie tylko filmowe. Grał na Broadwayu, reżyserował sztuki teatralne. Kilka miesięcy temu niespodziewana śmierć Philipa Seymoura Hoffmana przerwała przygotowania do dramatu „Ezekiel Moss” w jego reżyserii o wędrowcu kontaktującym się ze zmarłymi. W zrealizowanym na podstawie powieści szpiegowskiej Johna Le Carre „Bardzo poszukiwanym człowieku” gra Günthera Bachmanna, modelową postać ze swojego repertuaru. Niechlujnego, łatwo wpadającego w gniew, zapamiętałego w działaniu, charyzmatycznego i przymuszającego innych do posłuchu pracoholika. Agenta specjalnej komórki niemieckiego wywiadu powołanej do walki z terroryzmem, dla którego szpiegostwo stanowi jedyne możliwe powołanie.
Krytyka pisała, że przypomina w tym filmie skacowanego niedźwiedzia, któremu ciąży garb przeszłości. Mówi z niemieckim akcentem. Porusza się ociężale, jest zimny, wycofany, pali jak smok. Jego krzaczaste brwi uginają się i opadają pod wpływem zmęczenia i bólu. Ale jego inteligencja działa z prędkością światła. W czasach wojny z terroryzmem musi rozstrzygać, czy zadowalać się łapaniem płotek, takich jak czeczeński imigrant przebywający nielegalnie w Hamburgu, który zamierza wybrać z banku dużą sumę pieniędzy. Czy posłużyć się nim jak przynętą i polować na grube ryby. Zgodnie z regułami szpiegowskiego thrillera nawet tak bystry człowiek jak on nie spodziewa się, że tytułowym „najbardziej poszukiwanym człowiekiem” może być on sam.
Świński blondyn z nadwagą, gburowaty, pozbawiony urody amanta Philip Seymour Hoffman teoretycznie nie miał warunków, by zostać gwiazdą. A jednak po jego tragicznej przedwczesnej śmierci w wieku 46 lat „The New York Times” nazwał go „prawdopodobnie najambitniejszym i najbardziej podziwianym artystą swojej generacji”.