Pochodzę z Emiratów Arabskich i przez 13 lat byłam mężatką. Potem zaczęłam jednak oglądać tureckie seriale” – tak zaczyna się film dokumentalny „Kismet” (Przeznaczenie) na temat tureckich oper mydlanych. Kobieta opowiada, że rozwiodła się z mężem, który znęcał się nad nią fizycznie oraz psychicznie, pod wpływem serialu „Noor”, w którym młody mąż wspiera swoją żonę w karierze, zaprasza na romantyczne kolacje i kupuje kwiaty. „Zobaczyłam, jak mogą wyglądać relacje damsko-męskie, i powiedziałam: dość tego” – mówi.
Seriale to śmiertelnie poważna sprawa – tak myśli też saudyjski duchowny Saleh Al-Luhaidan, który już kilka lat temu wzywał do zgładzenia dyrektorów stacji telewizyjnych, pokazujących „niecne” opery mydlane. Rozsierdził go właśnie „Noor”, opowieść o dziewczynie wydanej za mąż za dziedzica bogatej stambulskiej rodziny, w której bohaterowie popijają do kolacji wino, uprawiają przedmałżeński seks, a kuzynka głównego bohatera dopuściła się nawet aborcji.
Od Ramallah po Karaczi, a także na Bałkanach, w Grecji i paru afrykańskich krajach, miliony widzów emocjonują się dziś perypetiami tureckich bohaterów „Obcego zięcia”, „1001 nocy”, „Zakazanej miłości”. Od października są wśród nich także Polacy, bo TVP1 zaczęła emitować jeden z największych tureckich hitów ostatnich lat, „Wspaniałe stulecie”, opowieść o życiu (intymnym) słynnego XVI-w. sułtana Sulejmana Wielkiego.