Nie tylko. Był Cocker, rzecz jasna, wybitnym wokalistą, lecz to nie wszystko. Bo czy nawet najlepszy szansonista albo młody talent z „X-Factora” potrafiłby tak wykonać „With a Little Help from My Friends” grupy The Beatles, by skraść tę piosenkę największym gwiazdom swojego pokolenia? Sprawić, byśmy kojarzyli ją na równi z jego osobą?
To przypadek z gatunku takich, jakie w historii muzyki rozrywkowej klasyfikuje się zwykle jako fantastyczny zbieg okoliczności. Tyle że Johnowi Robertowi Cockerowi coś takiego przytrafiało się w życiu zbyt często, by tłumaczyć to rachunkiem prawdopodobieństwa.
Zaczynał karierę gdzieś na tyłach boomu w brytyjskiej muzyce rozrywkowej i długo grał w lokalnych klubach, gdy niewiele starsi koledzy z The Beatles robili już światową karierę. To nie przypadek, że przełomem było dla niego wykonanie „With a Little Help...”, którym w roku 1968 podbił brytyjską listę przebojów. Cztery lata wcześniej zaliczył już mniej udaną próbę singlowego debiutu z „I'll Cry Instead” tych samych Beatlesów – wiedział, co mu się podoba i co do niego pasuje, jeśli chodzi o repertuar.
Dzięki temu instynktowi trafnego dobierania sobie już wydanych piosenek Joe Cocker zbudował swoją karierę. Sięgał po utwory niekoniecznie pierwszoplanowe, a jeśli nawet powtarzał bardziej znane refreny, to całość mocno przearanżowywał wraz ze swoimi współpracownikami, świetnymi sidemanami (wiele z takich coverów przygotowywał świetny trębacz Jim Price, a na gitarze w coverze Beatlesów grał Jimmy Page). Tak było z hitem Beatlesów, mocno zwolnionym i odświeżonym przez Cockera.
Kilka lat później to samo udało się z piosenką Billa Prestona (muzyka skądinąd bliskiego zostania „piątym Beatlesem” w latach 60.