Jeśli liczycie, że dowiecie się z tego artykułu, co się wydarzy w najnowszej serii jednego z najpopularniejszych programów na świecie, to lepiej od razu przerzućcie stronę. Co prawda tam tego też nie znajdziecie. Ale jest szansa, że będzie tam jakiś bardziej fascynujący artykuł. Autor niniejszego miał okazję udać się na spotkanie z gwiazdami „Top Gear” do samego Londynu. Ale okazało się, że nie był to wyjazd integracyjny. A raczej szybki kurs mowy ciała i czytania pomiędzy wierszami. Z tej godzinnej lektury można było się dowiedzieć, że panowie z „Top Gear” już od dawna pędzą przez świat show-biznesu z prędkością ponad 100 funtów na minutę i przy takim tempie nie tylko nie da się dostrzec dziennikarzy. Czasem można nawet przeoczyć publiczność.
Reżyser spotkania z fanami zadbał jednak o to, żeby z sali i telebimu padło kilka spontanicznych pytań. Wystawianie naiwnych widzów na zderzenie z mistrzami szydery trudno nazwać zgodnym z regułami fair play. Ale w sumie wiedzieli chyba, z kim przyszło się im mierzyć. Fanka z Nowego Jorku nie przebiła się ze swoim pytaniem, bo Jeremy Clarkson zacząć analizować kwestię, „w jakim właściwie języku mówi ta istota”. Z pozostałymi pytaniami rozprawiali się równie bezlitośnie. Podczas programu Clarksonowi i reszcie udało się obrazić nie tylko część publiczności, ale kilka nacji i co najmniej jeden kontynent. Na zakończenie publiczność żegnała ich na stojąco. A kilka osób wyraźnie miało ochotę nawet klęknąć.
Cięte riposty, grube żarty i niewyparzony język to jeden z kluczy do sukcesu „Top Gear”. Jednak kilkanaście zdjętych z ramówek nieudolnych kopii tego programu udowodniło, że panowie mają jeszcze to coś, co powoduje, że to oni zarabiają milion miesięcznie. A reszta jedynie wącha spaliny z tych pieniędzy.
Bentley zatrzymał auto
Nawet średnio rozgarnięci humaniści połapią się, że z numeracją sezonów w „Top Gear” coś jest nie tak, skoro na antenę wchodzi właśnie 22. A pierwszy odcinek programu premierę miał w 1977 r., czyli dwa lata wcześniej, niż przy Downing Street 10 zamieszkała Margaret Thatcher. Jeremy Clarkson nie miał okazji jej obrażać, bo nawet jeszcze nie marzył, że będzie kiedyś gwiazdą „Top Gear”. A zresztą w tamtych czasach „Top Gear” nikogo nie obrażał. Prowadząca skupiała się na takich rodzynkach motoryzacji, jak nowe dywaniki w Mini albo wyższość silnika o mocy 40 koni mechanicznych nad tym o mocy 35 koni. No, fascynujące jak angielska kuchnia.
11 lat później w BBC pojawił się nowy producent Jon Bentley. I choć nazwisko miał iście motoryzacyjne, to jako pierwszy zauważył, że program o motoryzacji nie może być tylko o samochodach (czytaj: nie może być nudny). Ta banalna dziś uwaga lata temu okazała się kopernikańskim przełomem. Bentley zatrzymał samochód, a zaczął kręcić publicznością. I do tego kręcenia zatrudnił m.in. Jeremy’ego Clarksona, piekielnie inteligentnego drągala o niewyparzonym języku. Clarkson wysłany został na grząski grunt śmiertelnie nudnych wystaw zabytkowych samochodów. Ale nawet tam rzucił publiczność na kolana, a słupki oglądalności wystrzeliły wysoko w górę. Banalny program o wtryskach, tarczowych hamulcach i nowej odsłonie opla corsy zamienił się w zabawny i zaskakujący show, który w krótkim czasie zaczął ściągać przed ekrany 6 mln Brytyjczyków. A co najważniejsze – całe rodziny. Reklamodawcy byli wniebowzięci.
Clarkson już na początku lat 90. był rozchwytywanym felietonistą najpoczytniejszych gazet. Motoryzacyjną wyrocznią. A z czasem nawet ostatnim bastionem brytyjskiej motoryzacji, która dramatycznie przegrywała walkę ze światowymi koncernami. Latał z prędkością ponaddźwiękową samolotem F-15, pływał największym statkiem świata, tankowcem „Jahre Viking”. Producenci programu cały czas próbowali podnieść poprzeczkę. Do prowadzących dokooptowali dziennikarkę i kierowcę rajdowego Vicki Butler-Henderson. Pozwalali im testować, a nawet rozbijać coraz droższe samochody. Ale ciągle kurczowo trzymali się pomysłu, że robią program motoryzacyjny.
Lepszy seks czy pieniądze?
„Taktyka oparta na szokowaniu widzów stała się przewidywalna i tym samym przestała szokować. Podobnie było z metaforami. Gdy po raz pierwszy usłyszeliście, jak przyrównuję jakiś samochód do tego, co najlepsze w Cameron Diaz, zapewne chichotaliście w szkole przez cały następny dzień. Ale teraz takie wtręty stały się już tylko nużące” – tłumaczył Clarkson swoim fanom w felietonie zatytułowanym „Odchodzę z telewizyjnego »Top Gear«”, opublikowanym w marcu 1999 r.
Okazało się, że publiczność myślała inaczej. Oglądalność programu bez showmana stopniała o 50 proc. i w 2001 r., po 24 latach emisji, BBC 2 zdecydowało się zdjąć go z anteny. Okazało się też, że również dla Clarksona rozwód z „Top Gear” nie był zbyt korzystny. Jego indywidualne produkcje nie miały rozmachu i zasięgu, jakie dawało BBC 2. A reklamodawcy domagali się programu, w czasie którego mogliby jednocześnie sprzedawać piwo i podpaski. „Top Gear” miał taki potencjał. Krótko po zdjęciu programu z ramówki stacja postanowiła dogadać się z charyzmatycznym byłym prowadzącym.
Program w nowej odsłonie wrócił na antenę w 2002 r. Do Clarksona dołączył Richard Hammond, były dziennikarz radiowy, który do historii przeszedł jako prowadzący takich perełek, jak skierowany do hodowców „Owczy Bank”. Rok później sięgnięto jeszcze po Jamesa Maya, który był prowadzącym wcześniejszej edycji programu, i publiczność sygnalizowała, że znów chciałaby go oglądać.
W efekcie powstała poszerzona wersja Flipa i Flapa. Program zbudowany na schemacie trzech różnych typów osobowości, z których jeden jest dominujący, złośliwy, ale zabawny (Clarkson), drugi pechowy, gapowaty i notorycznie wykorzystywany (Richard Hammond), a trzeci poukładany, elokwentny i subtelnie nudnawy (James May). Tyle że każdy z nich ze świetnym wyczuciem kamery, charyzmą i zrozumieniem swojej roli w formacie. Słupki znów zaczęły piąć się w górę.
Sukces programu bardzo realnie przekładał się na stan portfela głównego prowadzącego. W 2006 r. Clarkson założył z producentem programu Andym Wilmanem firmę Bedder 6, co można odczytać jako „better sex”, czyli lepszy seks. Ale chłopakom chodziło głównie o lepsze pieniądze, bo firma właściwie sprywatyzowała markę „Top Gear”. Stąd nowa numeracja sezonów. Od tej pory wszystko, co pojawiło się z logo programu, przekładało się na zyski firmy. BBC, które u zarania było producentem „Top Gear”, samo musiało głęboko sięgnąć do portfela, żeby stać się udziałowcem w spółce. Wilman i Clarkson jeden udział wycenili na 100 funtów. BBC kupiło ich ponad 5 tys. I była to jedna z najlepszych inwestycji w historii tej firmy. Dwa lata później miała już na koncie prawie 150 mln funtów. Z czego tylko Clarkson uszczknął 5 mln dywidendy.
Show przez wielkie Ł
A wyciskanie cytryny z napisem „Top Gear” dopiero się zaczynało. Firma stworzyła kolejną spółkę, która zajęła się organizowaniem imprez z „Top Gear” na żywo. Bilety na te spotkania kupiło prawie 2 mln ludzi na całym świecie. W Polsce w zeszłym roku zapełnili cały Stadion Narodowy, choć za bilet trzeba było zapłacić od 400 do 1000 zł. Clarkson dziwił się nawet, że skoro tu jest tylu Polaków, to kto przepycha kible w Anglii. Ale publiczność najwyraźniej nie poczuła się obrażona. Na bazie programu stworzono również miesięcznik, który wypączkował w ponad 30 krajach. Oczywiście za stosowną opłatą.
Postanowiono również sprzedawać program jako format telewizyjny. To ostatnie raczej z rozsądku, bo i tak stacje na całym świecie kopiowały „Top Gear” na wszelkie możliwe sposoby. TVN Turbo też próbowało zrobić program z trzema charyzmatycznymi panami. Wybrano fajnych i inteligentnych prowadzących. Sprowadzono kilka równie fajnych samochodów i odniesiono niefajną klapę. Po części dlatego, że program miał trzech Jamesów Mayów, ale ani jednego Clarksona. Jednak głównie z tego powodu, że scenarzysta polskiej wersji nie zrozumiał najwidoczniej, że „Top Gear” już od jakiegoś czasu nie jest programem motoryzacyjnym. To hybryda programu podróżniczego, kulinarnego, reality show, komedii, teleturnieju zręcznościowego i co kto jeszcze wymyśli. Po prostu show przez wielkie Ł.
Według krążących w branży plotek koszt realizacji jednego odcinka oscyluje wokół miliona funtów. Przy czym przy takich przedsięwzięciach, jak np. próba zdobycia bieguna północnego samochodem, należy tę kwotę pomnożyć. Ten pozornie spontaniczny wygłup ma świetnych scenarzystów i pozostawia bardzo mało miejsca na improwizacje. Plany filmowe, bohaterów i zabawne lokalne historie wybiera sztab ludzi. Całość realizowana jest bardziej profesjonalnie niż niejeden film. Dzięki temu prowadzącym udało się dokonać niemożliwego. W samej Wielkiej Brytanii program ma 11 mln widzów.
Ale prawdziwe pieniądze zaczął zarabiać za granicą, gdzie ogląda go kolejne 340 mln. Zaś jeśli jakaś stacja miała ambicje i pieniądze, to mogła kupić prawa do licencji i z własną ekipą produkować lokalną mutację „Top Gear”. Kwoty za licencje objęte są tajemnicą. Ale zdecydowali się na nią tylko najbogatsi: Amerykanie, Chińczycy, Australijczycy, Rosjanie. Reszta mniej lub bardziej udanie naśladuje, kopiuje i ściąga. – Każdy marzy o takim programie, bo branża motoryzacyjna chętnie się reklamuje, zwłaszcza udając, że to nie jest reklama. A na dodatek format przyciąga przed ekrany ludzi dobrze sytuowanych, i to zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Model idealny – tłumaczy człowiek z branży reklamowej.
Marka jest tak silna, że przyznaje własny tytuł Samochodu Roku. Ma 23 mln fanów na Facebooku, a 20 mln kupiło różnego rodzaju gry osadzone w świecie programu. Produkuje nawet własne przekąski. Połączenie paluszków z chipsami, tak okropne w smaku, że mina Clarksona podczas testowania poloneza była błoga w porównaniu z tą, którą musi mieć osoba o wykształconych kubkach smakowych, która niechcący sięgnie po to coś.
W 2013 r. Clarkson ostatecznie sprzedał BBC swoje udziały w firmie, za co dostał prawie 8,5 mln funtów. To w ogóle był dla niego szczęśliwy rok, bo zamknął go kwotą, bagatela, 14 mln funtów, czyli ok. 75 mln zł. Jednak kiedy mowa o pieniądzach, jeden z najzabawniejszych prowadzących świata traci poczucie humoru. Podawane przez media kwoty kwituje komentarzem, że gdyby był tak obrzydliwie bogaty, to przecież kupiłby sobie wielki jacht, którego wciąż nie ma. Nie ma również promu kosmicznego, choć na podróż w kosmos już dawno zarobił na samych książkach, których wydał chyba 14. Chyba, bo ciężko to w ogóle policzyć. Tym bardziej że większość to kompilacja felietonów pisanych do różnych gazet. Jeremy, jako syn komiwojażera, świetnie się orientuje, że nie sztuka sprzedać coś raz. Sztuka sprzedać tę samą rzecz sto razy. A właściwie 214 razy, bo w tylu krajach oglądać można „Top Gear”.
Premierowe odcinki 22 sezonu „Top Gear” można oglądać w każdą niedzielę o godz. 21.00 na kanale BBC Brit.