Trudno nadążyć w komentowaniu wszystkich dziwnych posunięć i deklaracji związanych z osobą Pawła Kukiza. Ale wygląda na to, że przynajmniej ja nie będę się musiał o to kłopotać dłużej. Ostatecznie odbijają mi właśnie tego bohatera publicyści polityczni, bo o nową muzykę kandydata na prezydenta (ogłosił właśnie decyzję o udziale w kampanii) może być trudniej. Firma Sony (dla której nagrał ostatnio albumy „Siła i honor” i „Zakazane piosenki”) zerwała z nim właśnie kontrakt płytowy. Pod znakiem zapytania stanęło więc i wydanie kolejnego albumu, duetu Kukiza z Janem Borysewiczem.
Dobrze rozumiem ten aspekt decyzji koncernu, który mówi o „nieangażowaniu się w jakąkolwiek działalność polityczną”. Na pewnym etapie warto wybierać. Kampania Kukiza to nie happening, jak w wypadku wielu rockmanów, którzy wcześniej – ogłaszając chęć startu w lokalnych lub ogólnokrajowych wyborach – zazwyczaj chcieli ośmieszyć klasę polityczną. Kukiz jest śmiertelnie poważny. Ma świętą misję wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, powtarzaną jak mantrę, a opisując swoją życiową ścieżkę, powołuje się na przykład Gandhiego. Jeśli to kogoś śmieszy, to raczej w sposób dla Kukiza niezamierzony.
Trudniej ocenić decyzję Sony Music Polska od strony biznesowej. Dyrektor zarządzający tej firmy Maciej Kutak tłumaczy ją możliwą „klapą finansową”. Jest w tym sporo racji – publiczne radio odmówiło prezentowania nagrań z ostatniej płyty Kukiza właśnie ze względu na zaangażowanie artysty w kampanię do wyborów samorządowych (ostatecznie wokalista został radnym sejmiku dolnośląskiego). Ale to wynikało z zasad prezentowania polityków i presji, jakiej zawsze są poddawane media publiczne w czasie kampanii, a w tę płyta Pawła Kukiza w sposób ewidentny miała się wpisać.