Próbował wyczuć gusty
Robert Leszczyński nie żyje. Dziennikarz i krytyk muzyczny miał 48 lat
Który z krytyków muzycznych nie chciałby, żeby o nim śpiewano piosenki? Ta o Robercie Leszczyńskim, „Zoil” Kasi Nosowskiej, nie stawiała go w jasnym świetle („Z rybą w nazwisku/Bliźniemu po pysku”, a potem: „Oceniaj mnie/Niech jad strumieniami leje się”), ale było o niej głośno. Podobnie jak o samym Leszczyńskim, postaci szczególnie ważnej dla sceny muzycznej lat 90., gdy krytyka muzyczna z trudem próbowała nadążyć za zmieniającym się rynkiem. Potrzebowała sprawnych autorów, którzy potrafią coś nazwać, gonić za zmieniającą się rzeczywistością – a to Robert robił przez cały czas.
Jeszcze jako student socjologii pisał o disco polo, wypowiadał się o tym nurcie w reportażu Mariusza Szczygła i Wojtka Staszewskiego w „Gazecie Wyborczej”. Potem w tej samej „Gazecie” przez osiem lat pisywał o muzyce, mając za bazę również swoje doświadczenia na scenie rockowej (grupa Karate Musiq).
Na łamach prasy błyszczał jako postać charakterystyczna, ciągle z socjologicznym zacięciem – powiązał opisywane przez naukowców zjawisko blokersów z hip-hopem, pisał o fali polskiego pop-folku, bardzo dużo energii poświęcił hossie fali polskiej muzyki pop lat 90., pamiętam wielkie i utrzymane w pozytywnym tonie teksty na temat Varius Manx czy Piaska.
Nie stronił jednak od sądów kontrowersyjnych, lubił prowokacje (także później – ogłaszał w swoich tekstach to śmierć rocka, to znów śmierć płyty), wytykali mu błędy rzeczowe w artykułach o zagranicznych gwiazdach, ale czytali. A artyści także protestowali na różne sposoby – w piosenkach (wspomniana Nosowska, także Pidżama Porno w „Twojej generacji”) albo w atakach personalnych w sieci (Michał Wiśniewski). Nietrudno było się zderzyć z krytyką Leszczyńskiego, trudniej odgadnąć, co naprawdę ceni – z pewnością do tej drugiej sfery zaliczyć można było jednak grupę The Prodigy.