Majewski nakręcił coś w rodzaju żałobnego trenu. Poemat nasączony śmiercią, rozważaniami o Epiktecie, Senece, Heideggerze, z surrealistycznymi obrazami, których skomplikowana symbolika może sprawić trudności nawet znawcom kabały i mediewistom. W „Onirice” naturalistyczny konkret, rzeczywistość, jaką znamy z telewizyjnych przekazów, łączy się w niepojęty sposób z wieloznaczną, tajemniczą sferą snów, zjaw, duchów i dziwnych biblijnych postaci. Jednym będzie to przypominało malarstwo Salvadora Dalego, innym skojarzy się z newage’owskimi filmami Alejandro Jodorowsky’ego.
Brzozowy las. Noc. Z ciemności wyłania się łuna światła. Na polanie nieruchome postaci widma. W wytwornych strojach przy eleganckich lampach w towarzystwie manekinów bez głów. Niektórzy studiują stare księgi rozłożone na stolikach. Inni grają na instrumentach. W fotelu zastygły w bezruchu mężczyzna z czarną opaską na oczach trzyma dzięcioła. Panna młoda w białej sukni dokonuje zaślubin z brzozą. Obserwuje to Anioł Stróż, któremu ukazuje się gorejący krzak. A może Bóg? Tak oto reżyser „Oniriki” tworzy osobliwą wizję smoleńskich „Dziadów”.
Rok dopustów bożych
Skąd wiadomo, że to cienie tych, co zginęli w katastrofie lotniczej? Wcześniej oglądamy reporterskie zdjęcia roztrzaskanego samolotu, prezydenta Lecha Kaczyńskiego z małżonką, wymieniane są nazwiska tragicznie zmarłych, ulica komentuje, że to zamach, a winę ponoszą Rosjanie. Majewski skrupulatnie to odnotowuje i łączy sceny narodowej traumy w jedną symboliczną sekwencję szaleństwa i bólu. Wrażenie jest wstrząsające. Jakby sam Jacek Malczewski szkicował XXI-wieczną wersję „Melancholii”.
Tragedia Smoleńska pojawia się w „Onirice” w szerszym kontekście – roku 2010.