Przed pięciu laty w stołecznej Zachęcie zorganizowano wystawę „Płeć? Sprawdzam!”. Wcześniej wystawa pokazywana była w Wiedniu, ale w Polsce nie zdecydowano się zachować jej oryginalnego tytułu „Gender”. Bynajmniej nie z powodów autocenzuralnych, ale marketingowych. To były bowiem czasy – tak nieodległe, a jak się okazuje odległe zarazem – gdy termin ów znany był wyłącznie akademickim naukowcom.
Dziś trzeba mieć sporo odwagi, by zatytułować wystawę „Gender w sztuce”. Trzeba jej mieć jeszcze więcej, by uczynić to w przesiąkniętym katolicyzmem Krakowie. Hasło „gender” stawia na równe nogi cały rodzimy kler z przyległościami, ale wystawa raczej nie dostarczy wielu powodów do protestowania, wyrażania oburzenia, rwania włosów z głowy pełnej trosk o moralność narodu. W sumie z całej wystawy najbardziej zaczepny wydaje się… tekst Maszy Potockiej, szefowej muzeum MOCAK, wprowadzający do katalogu. Esej pokazujący, jak głęboko i jak niesprawiedliwie kulturowy podział płci był petryfikowany przez Biblię i nauki Kościoła.
Sama jednak wystawa koncentruje się wyraźnie na współczesności i na tzw. zachodnim kręgu cywilizacyjnym. Z dwoma malutkimi, wręcz symbolicznymi, wyjątkami. Shirin Neshat w poetyckim filmie ujawnia (bardzo asymetryczne, jak się łatwo domyślić) relacje między płciami w dzisiejszym Iranie. Trochę żal, że nie ma ich więcej, bo gender w wydaniu islamskim, afrykańskim czy południowoamerykańskim to ciekawy obiekt do analizy. A druga wycieczka, tym razem w przeszłość, to pokazanie reprodukcji słynnego obrazu Gustava Courbeta „Pochodzenie świata” (1866 r.). Niemal fotograficzne, bezwstydne zbliżenie na kobiece łono potraktować można jako pierwszy w historii artystyczny wyraz feminizmu.