Przebił głową mur
Kolekcja Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego w Muzeum Narodowym w Krakowie
Większość dawnych i współczesnych kolekcjonerów sztuki można przypisać do jednej z dwóch kategorii. Pierwsi to kupujący dla prestiżu bogacze dyletanci, drudzy – nie tak zamożni, ale przepełnieni zbieracką pasją miłośnicy sztuki. Jasieńskiemu zapewne bliżej do tej drugiej grupy, a żarliwością, z jaką gromadził eksponaty, mógłby obdzielić i tuzin podobnych mu postaci. Choć trzeba przyznać, że jego kolekcjonerski wizerunek wymyka się jednoznacznym metryczkom.
Młodość Jasieńskiego wcale nie zapowiadała jego późniejszego bezbrzeżnego oddania sztuce. Owszem, miał dobry start. Pochodził z rodziny należącej do średniej warstwy szlacheckiej, o długiej liście zacnych przodków (oficerowie, szambelani, posłowie, sędziowie) i dość zamożnej, choć o bogactwie trudno mówić. I otrzymał stosowne dla swojej klasy społecznej wykształcenie, ze staranną nauką kilku języków obcych (francuski, niemiecki, rosyjski, greka, łacina). A przede wszystkim – z przekonaniem, że jest obywatelem świata (a przynajmniej Europy), który powinien gruntownie poznawać.
Między 21 a 25 rokiem życia Jasieński intensywnie więc podróżował, głównie między Berlinem a Paryżem, najważniejszymi wówczas stolicami kultury europejskiej. Odwiedzał muzea i galerie, ale najbardziej fascynowała go muzyka. Sam świetnie grał na fortepianie, komponował, a jego utwory ukazywały się nawet w druku. Namiętnie chadzał do filharmonii i opery. Próbował także swych sił w literaturze. Mając 20 lat, wydał „Szkic humorystyczno-filozoficzny”, a kilka lat później opublikował w prasie także kilka nowel.