Oklaskiwane niedawno w Cannes „W głowie się nie mieści” jest piętnastą pełnometrażową produkcją Pixara. Nawet jeśli nie każdy dowcip wyda się w niej zrozumiały dla młodych widzów, trudno się spodziewać, by zarobiła mniej niż poprzednie tytuły tego studia: średnio 616 mln dol. na film, co daje jak do tej pory 8,6 mld czystego zysku. Niemal wszystkie filmy tego studia okrzyknięto przełomowymi, kultowymi, wyznaczającymi trendy. Zajmują czołowe miejsca wśród najbardziej dochodowych animacji. Dwie z nich – „Gdzie jest Nemo?” oraz „Toy Story 3” – znajdują się na liście 50 najbardziej kasowych przebojów kinowych wszech czasów.
Dziejący się wewnątrz ludzkiego umysłu, przypominający rodzinną psychoterapię „W głowie się nie mieści” Pete’a Doctera to jednak najambitniejsze przedsięwzięcie studia. Estetycznie i treściowo bardzo odmienne od wszystkiego, co do tej pory wyprodukował Pixar. „Ta animacja oddaje to, co czułem, patrząc, jak dorastają moje dzieci. Przemiana z dziecka w dorosłego jest procesem smutnym i trudnym, ale jednocześnie pięknym i potrzebnym, ten film oddaje to lepiej niż jakiekolwiek słowa” – tłumaczy swoje intencje reżyser w programie „CNN Ones to Watch”.
Tak jak „Odlot” i apokaliptyczny „Wall-E” o końcu rasy ludzkiej na skutek przedawkowania konsumpcjonizmu, także i ten film jest filozoficzną przypowieścią o samotności, niemożliwym do posiadania szczęściu, przemijaniu. „W głowie się nie mieści” stawia ponadto chyba jeszcze trudniejsze pytanie, rzadko będące przedmiotem dziecięcej zadumy: o mechanizmy rządzące pamięcią i zachowaniami człowieka.
Pomysł Doctera jest genialny w swojej prostocie. 11-latka nie zdaje sobie sprawy, że jest pionkiem w rozgrywce tajemniczych sił zadomowionych w jej umyśle.