Właśnie stuknęło 50 lat zespołowi 13th Floor Elevators. Młodzi rockmani z Teksasu bardzo szybko zyskali opinię psychodelicznych desperatów, traktujących LSD jako niezbędny dodatek do każdej próby, występu czy sesji nagraniowej. Frontman kapeli Roky Erickson uwielbiał powtarzać w wywiadach: „nigdy nie miałem złego tripu”. Dla niewtajemniczonych: trip to po angielsku podróż, czyli odlot po zażyciu halucynogenów.
Brytyjski magazyn „Uncut” zajął się w swoim czerwcowym wydaniu zespołem Ericksona z kilku powodów. Po pierwsze, ze względu na wspominaną do dziś panikę moralną, jaką wywołał w Stanach swoim luzackim zachowaniem. Po drugie – ponieważ stał się symbolem dokonanej 50 lat temu rewolucji w amerykańskim rocku. Po trzecie wreszcie – bo właśnie teraz, 45 lat po zakończeniu kariery, zespół postanowił się reaktywować.
W 1969 r. Roky Erickson, niesforny rockman, a wcześniej popularny aktor dziecięcy, został aresztowany pod zarzutem handlu narkotykami, po czym sąd skierował go na przymusowe leczenie psychiatryczne do szpitala w Houston. I to był bezpośredni powód końca działalności legendarnego dla sceny psychodelicznej zespołu. Oczywiście powód niejedyny, bo przecież swoje robiła fama nieobliczalnej grupy, niestosującej żadnej cenzury w tekstach piosenek traktujących o seksie i narkotycznym haju, a do tego posiadającej w swoim instrumentarium elektryczny czajnik.
10 maja br. w Austin, rodzinnym mieście Ericksona, odbyła się kolejna edycja festiwalu Austin Psych Fest. Impreza, ze względu na jubileusz Elewatorów, który był jej głównym wydarzeniem, zmieniła nazwę na Levitation („Lewitacja” to tytuł jednego z ich największych przebojów).