Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Pop nie job

Czy da się połączyć rocka z muzyką poważną

Miuosh (Miłosz Borycki) rapuje, Jimek (Radzimir Dębski) dyryguje, a gra Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia. Miuosh (Miłosz Borycki) rapuje, Jimek (Radzimir Dębski) dyryguje, a gra Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia. Ola Homa / Getty Images
Mury oddzielające orkiestry grające muzykę poważną od barbarzyńców z gitarami elektrycznymi już dawno runęły. Za granicą lider The Who zachęca, by ignorować podziały. W Polsce ignorujemy je od dawna.
Johny Greenwood z Radiohead, dyrygent Aukso Marek Moś i Krzysztof Penderecki.Marcin Oliva Soto Johny Greenwood z Radiohead, dyrygent Aukso Marek Moś i Krzysztof Penderecki.

Wydany w 1973 r. podwójny album „Quadrophenia” brytyjskiej grupy The Who był jednym z licznych wówczas świadectw ambicji wchodzącej w dorosłość rockowej młodzieży. Rock’n’roll? Proste piosenki z banalnym tekstem? Triumfy święcił rock progresywny, rozbudowane formy Pink Floyd, Genesis czy King Crimson, więc nawet The Who, później uznawani za praojców punk rocka, postanowili wystawić sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu i nagrali (drugą w swoim dorobku) rock operę. Na tym jednak nie koniec historii. Oto cztery dekady później Pete Townshend, lider grupy i autor materiału – wspierany przez swoją życiową partnerkę Rachel Fuller, która materiał przearanżowała, oraz Royal Philharmonic Orchestra i popularnego brytyjskiego tenora Alfiego Boe – proponuje „Quadrophenię” w jeszcze bardziej koturnowej, symfonicznej wersji.

Z rocka ostała się tu tylko, bynajmniej nie pierwszoplanowa, gitara Pete’a, który swoją decyzję tłumaczy poczuciem misji: „Myślę, że »Quadrophenia« może mieć ożywcze działanie, bo sprowadzi na widownię ludzi, którzy zwykle nie chcą oglądać orkiestry symfonicznej bez świateł, fajerwerków i kinowego ekranu”. Godna podziwu pewność siebie. Townshendowi umknął tylko fakt, że łączenie rocka z muzyką poważną to dziś żadna rewolucja. Od kłaniających się gwiazdom rozrywki musicali West Endu i Broadwayu, przez projekty typu Rock Meets Classic (to akurat London Symphony Orchestra w repertuarze Queen, ale podobne koncerty rozlały się po całej Europie), aż po blackmetalowców z Satyricon, którzy na wydanej właśnie płycie „Live at the Opera” bluźnią i złorzeczą wespół w zespół z 50-osobowym chórem norweskiej Opery Narodowej. Nie ma już chyba odłamu muzyki popularnej, której nie gościłyby nobliwe gmachy filharmonii czy opery, nie ma ognia, którego nie połączono już z wodą.

Polityka 27.2015 (3016) z dnia 30.06.2015; Kultura; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Pop nie job"
Reklama