Wyczekiwana od dwóch lat premiera „Co nas nie zabije” Davida Lagercrantza, sequela popularnej trylogii „Millennium” Stiega Larssona, budzi kontrowersje może nie na miarę literackiego skandalu, ale stale powracającej dyskusji o tym, co wolno pisarzowi. Albo raczej – spadkobiercom jego spuścizny. W tym sensie szwedzka oficyna Norstedts (dzierżąca pełnię praw do trylogii) wydaje się uprawniona, żeby zapowiadać „wydarzenie roku”. Pytanie, czy o charakterze literackim czy etycznym, bo i takie głosy już słychać.
Sprzyja temu wyjątkowo aura tajemniczości. O czwartej części „Millennium” – jak się tę książkę określa – przynajmniej w warstwie fabularnej wiadomo bowiem niewiele. Wydawców na całym świecie obowiązuje klauzula milczenia, a sporządzone egzemplarze recenzenckie muszą czekać do premiery, kiedy rzecz stanie się dostępna już dla wszystkich. Lagercrantz – wzorem choćby J.K. Rowling – zachował wszelkie względy bezpieczeństwa. Na dwa lata w zasadzie odłączył się od internetu (na wszelki wypadek), z manuskryptem pofatygował się do oficyny osobiście. „Nikt się nie przebije przez ten żelazny pancerz ochronny” – zapewnia poetycko brytyjski wydawca Christopher MacLehose.
Książka ukaże się 27 sierpnia jednocześnie w 25 krajach, 11 lat po śmierci Larssona (zmarł nagle na zawał serca) i dekadę po premierze pierwszej części trylogii, „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. Polską edycję „Co nas nie zabije” przygotowuje wydawnictwo Czarna Owca, zostanie też dołączona do kolejnego numeru POLITYKI. Do tego czasu – cicho sza.
Pan od biografii
Rzeczywiście, od marca, gdy pokazano okładkę i zdradzono tytuł, żadnych większych przecieków nie było, pojawiło się zaledwie kilka kontrolowanych nowinek.