Do końca przyszłego roku Netflix planuje obecność w 200 krajach, wśród nich ma być także Polska. Kalifornijska firma, która zaczynała jako wypożyczalnia kaset i płyt wideo wysyłanych pocztą, dziś jest marką globalną, z 65 mln użytkowników, a kolejne cztery miliony według prognoz mają dołączyć do końca roku.
Jej sukces zmienił rynek dystrybucji treści wideo. Netflix pierwszy udowodnił, że legalne wideo w sieci może być opłacalne. Jako pierwsza platforma internetowa zaczął produkować seriale, i to od razu w najwyższej jakości, zarezerwowanej dotąd dla nielicznych stacji, z telewizją HBO na czele. Teraz szef Netflixa Reed Hastings, znany z tak buńczucznych stwierdzeń jak to, że tradycyjna telewizja ma zakończyć swój żywot do 2030 r., wziął na celownik biznes kinowy. Podczas tegorocznej edycji festiwalu filmowego w Wenecji miał premierę pierwszy obraz z całej serii własnych produkcji filmowych Netflixa. „Beast of No Nation” w reż. Cary’ego Fukunagi, z brytyjską gwiazdą Idrisem Elbą, dla użytkowników platformy będzie dostępny od połowy października. To gest, który ma zdopingować hollywoodzkie studia i innych producentów filmowych do szybszego sprzedawania internetowym serwisom VOD praw do nowości. Dziś wiele z nich trafia do legalnej dystrybucji w sieci często 8–10 miesięcy po tym, jak znikną z kin. Wcześniej pojawiają się w płatnych stacjach premium i w formie DVD. Oraz, nie trzeba dodawać, w nielegalnych systemach streamingowych.
Nie ilość, tylko jakość
W czasie gdy irytował kiniarzy w Wenecji i uparcie nie wchodził do Polski, zdążył wykonać kolejny odnotowany przez branżę audiowizualną ruch. Nieprzedłużenie umowy z Epixem, siecią kanałów telewizyjnych utworzoną przez hollywoodzkie studia filmowe Paramount, MGM i Lionsgate, oznacza zniknięcie z katalogu Netflixa nawet 10 tys.