Literaci na Facebooku
Nowa forma literacka: zamiast książek – posty na Facebooku
Już nie tylko blogerzy, ale i użytkownicy popularnych serwisów społecznościowych coraz chętniej zapuszczają się w rejony zarezerwowane jeszcze do niedawna dla wąskiej grupy literatów. Rosnącej popularności facebookowej twórczości dowodzą już nie tylko „lajki”, ale i jak najbardziej wymierne wpłaty od czytelników, zainteresowanych wsparciem lubianego pisarza.
Pod koniec 2014 roku w internetowej akcji wspierania polskich autorów niemal 2 tysiące osób zdecydowało się na zakup e-booków, które – przynajmniej częściowo – swoją premierę miały znacznie wcześniej w internecie: w charakterze wpisów publikowanych na portalu Marka Zuckerberga.
A w piątek wracałem z jakiegoś spotkania – przez bar mleczny, więc zjadłem obiad na śniadanie – i syty, szczęśliwy szedłem sobie pośród tych wrzeszczańskich kamieniczek, a tu nagle słyszę jak ktoś rozpaczliwie woła: „Proszę pana! Pomocy! Proszę pana!”. Zadzieram głowę, patrzę do góry, nie widzę. Odszedłem dwa kroki, znów spoglądam: staruszek. Na trzecim piętrze, ledwie z okna wystaje, wymizerowany. „Pomocy!” – krzyczy. – „Ratunku, nie poradzę sobie sam. Błagam pana, niech pan przyjdzie do mnie, pod szóstkę. Błagam”. Więc jak stałem, tak wpadłem do środka – wilgoć, linoleum, koty – i biegnę na trzecie piętro.
Tak zaczyna się anegdota Piotra Czerskiego, poety, pisarza i – do niedawna – bardzo aktywnego twórcy statusów na Facebooku. Jego wpisy o charakterze społeczno-politycznym zbierały po kilkaset komentarzy, a dyskusje kontynuowano również na portalach publicystycznych.
Dla niektórych Facebook okazał się swoistym poligonem doświadczalnym, autorzy testują tu swoje pomysły narracyjne. Dla innych zaś to przejaw rozwoju tradycji literackiej i powrót do bezpośredniego kontaktu z czytelnikiem. Znawcy tradycji literackiej, pytani o możliwe źródła pochodzenia statusów, wskazują na XIX wiek, przywołując przykłady powieści odcinkowej, felietonów i epistolografii. Facebookowym postom, zauważają, najbliżej do tradycyjnego felietonu właśnie – ze względu na cykliczność, osobisty ton, tematykę i humor.
I tak jak felietony, internetowe posty bywają formą działalności pobocznej. – Statusy oczywiście w żaden sposób nie zabijają literatury, istnieją na takiej zasadzie, jak od dawien dawna istniały wszystkie marginalia, zapiski na mankietach czy notesiki do zapisywania pomysłów, zmieniło się tylko tyle, że teraz pomysły testuje się od razu na odbiorcach. Feedback pomaga je dopracować albo – i to chyba ważniejsze – o nich zapomnieć – mówi Marceli Szpak, pisarz i poeta, w internecie aktywny „od zawsze”.
Twórcy literackich statusów wydają się bardzo świadomi tego, co robią, zwykle mają za sobą epizod wydawniczy, a na pewno – ambicje literackie. Próbują uprawiać pisanie, tworzyć małe formy literackie, wykorzystując w tym celu medium cyfrowe. – Jourdainowie internetu często zamieszczają ciekawe teksty, nie myśląc o tym, że coś tworzą, że jest to jakaś sztuka słowa. Niektórzy moi znajomi prowadzą zapiski pseudoreporterskie, umieszczają zasłyszane w środkach komunikacji miejskiej anegdoty, swoje osobiste impresje, ale nie myślą o tych działaniach w kategoriach działalności literackiej – mówi dr Jerzy Stachowicz, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, zajmujący się literaturą popularną i nowymi mediami.
Spotkałem dzisiaj pod blokiem sąsiada. Sąsiad ten mieszka klatkę obok, jest czterdziestokilkulatkiem, pali, auto posiada takie po przejściach i zawsze chętnie dzieli się ze mną swoimi poglądami na sytuację w Zgierzu i szerzej: w kosmosie. To właściwie tyle, co o nim wiem. No więc stanęliśmy i wymienili uścisk dłoni. Po chwili obowiązkowego, kurtuazyjnego milczenia sąsiad odchrząknął i powiedział:
– Ale nam się szykują święta, co? Gnój!
Tak rozpoczyna się opowieść wigilijna Łukasza Najdera, redaktora, autora książki „Transmisje”, będącej zbiorem postów opublikowanych wcześniej na Facebooku. – Stosuję różne formy: niekiedy to sam dialog z jakimś tylko wąską kreską – jedno, dwa zdania – zarysowanym kontekstem, niekiedy regularne autobiograficzne wyznanie, reminiscencja, czasami jakaś hybryda – mówi o swojej facebookowej twórczości. – Oczywiście nie udaję – i mam nadzieję, że i czytelnicy o tym wiedzą i to czują – że literalnie wszystko jest w tych moich opowieścią prawdą. Bo nie jest. Nawet najciekawsza prawda, fakt, prawdziwa przygoda, podróż realna potrzebuje literackich, artystycznych zaokrągleń, skrótów, zorganizowania puenty, zaburzenia porządku i tym podobnych zabiegów. Swój styl sam określa jako „liryczne gonzo i mały halucynacyjny realizm”. Inspiracje znajduje w twórczości Janusza Rudnickiego, Marcina Kołodziejczyka i Doroty Masłowskiej.
Wagę do formy przywiązuje również Adam Pluszka, poeta i prozaik, w 2003 roku nominowany do Paszportu POLITYKI. Na Facebooku publikował pod pseudonimem Bonifacy Bestacy. – Kiedy chcę coś opowiedzieć – i w zasadzie dotyczy to nie tylko statusów, zasadę rozciągam na każdą inną formę pisania – staram się, żeby każdy kawałek miał swoją konstrukcję, zamkniętą strukturę. Każda opowieść powinna mieć swoją dramaturgię, choćby to było coś podsłuchanego w tramwaju czy zza okna. Forma jest ważna. Nie jest ważniejsza niż treść, ale bez formy treść może stracić znaczenie, stać się nudna i bezwartościowa. Nie po to się wychodzi do ludzi, żeby bełkotać.
Publikowanie na Facebooku dowolny tekst skazuje na szybkie zapomnienie, niebyt. Natychmiastowość i ulotność wpisów nie jest jednak problemem dla literatów korzystających z serwisu, wręcz przeciwnie. – Facebook nie pamięta, jest jak ściana oklejona milionem plakatów, cokolwiek napiszesz, żyje to tylko pięć minut, maksimum dwadzieścia cztery godziny, po czym znika w praktycznie nieprzeszukiwalnym archiwum – tłumaczy Szpak. – I to jest cudowne. W świecie, w którym produkcją sztuki i sztuczek zajmuje się jakaś nieogarnialna i niepoliczalna liczba osób, najważniejszą cechą każdego aktu ekspresji powinna być nietrwałość, wszystko, co piszemy, rysujemy, nagrywamy, nie powinno istnieć dłużej niż pięć minut – żeby nie zajmować miejsca kolejnym aktom ekspresji, swojej czy cudzej.
Zdaniem pisarza nie należy przykładać zbyt dużej wagi do literackich działań w internecie. Wystarczy, jeśli kogoś ucieszył czy zastanowił napisany przez niego status. – Jeśli nie, to przynajmniej pozbyłeś się dręczącego pomysłu, a za tydzień i tak o tym nikt nie będzie pamiętał – wyjaśnia.
Wtóruje mu Najder, potwierdzający, że dyskusja i reakcja na opublikowany wpis nie trwają dłużej niż godzinę, może dwie. Publikację na Facebooku porównuje do krótkiego, intensywnego, ale szybko dogasającego ognia. Taki cykl życia treści wymusza na twórcy stałe i regularne dostarczanie nowych publikacji.
Czy takie tempo nie wpływa jednak niekorzystnie na jakość, nie prowadzi do spadku literackiej formy? – Często koledzy wrzucają mi ironiczne uwagi, że fejs zabija literaturę, bo cała energia odbioru i rozmowy o tekście jest tutaj i tutaj przepada – przyznaje Najder. – Przekonują, że powinienem usiąść i napisać książkę, zamiast dystrybuować tak obszerne statusy – książka to jednak coś, co trwa, krąży, stanowi punkt odniesienia w dyskusjach i świadomości. Z drugiej strony – może właśnie tak będzie wyglądała literatura najbliższej przyszłości? – zastanawia się. Według niego przynajmniej część literatury wyewoluuje w kierunku gatunków nastawionych na natychmiastowe dotarcie do czytelników i równie błyskawiczną reakcję zwrotną z ich strony.
Nowe formy twórczości literackiej są również obiektem zainteresowania naukowców, w tym kulturoznawcy dr. Stachowicza. Według niego Facebook i wpisana weń przelotność przypomina prasę codzienną i zamieszczane w niej – nieraz wybitne – felietony. – Czytamy, zachwycamy się inteligencją i językiem autora, po czym wyrzucamy do kosza, oczekując ewentualnie, że pojawi się jakiś zbiór w postaci książkowej. Czy tego samego czytelnik spodziewa się po statusie z Facebooka? Czy autor używa go jako swoistego narzędzia do tworzenia „poważnej” literatury, która przyjmie później formę mniej ulotną, najlepiej drukowaną lub postać e-booka? Takie przykłady działań literackich wpisują się, zdaniem Stachowicza, w hasła kultury konwergencji, a więc przenikania się mediów.
Dla niektórych Facebook to miejsce, gdzie po raz pierwszy testują nowe pomysły, frazy, sprawdzając je przed odbiorcą i dopracowując przed późniejszym wykorzystaniem w poważniejszych publikacjach. Inni, jak Marceli Szpak, mówią wprost: – Facebook to narzędzie do utrzymywania higieny – literackiej, artystycznej, intelektualnej, jak zwał, tak zwał, mechanizm do oczyszczania się z nadmiaru pomysłów, z którymi i tak nie ma co zrobić.
wstaje człowiek rano, a mu tramwaj postawili na dzielni. wbrew pozorom, tramwaj nie jest mobilny, niestety. stoi w punkcie, że tak powiem - akuratnym, po skosie od dawnej zajezdni tramwajowej, którą kilkanaście lat temu jakiś geniusz zamienił w parking samochodowy, choć mogło tam być wszystko – teatr, sala koncertowa, miejsce na randkę i browara, choćby sezonowo, zawsze to lepiej niż to, co teraz.
Tak zaczyna się barwny opis Gdańska, opublikowany na Facebooku przez Karolinę Pochwatkę. W 2014 roku ukazał się jej debiutancki e-book „Post”, którego styl wyraźnie nawiązuje do internetowych wpisów.
Choć literaci nie zawsze mówią o tym wprost, Facebook jest też doskonałym narzędziem autopromocyjnym, pozwala znanym już autorom podtrzymywać kontakt z czytelnikami, docierać do nowych, utrzymywać popularność i zainteresowanie. Serwisu społecznościowego nie traktują oni jako najważniejszego pola działań artystycznych. To raczej przygrywka do czegoś większego: planowanej książki czy tekstu do magazynu literackiego. Poza wszystkim Facebook daje pole do działań amatorom czy autorom dopiero rozpoczynającym swoją literacką karierę. Serwis takie pomysły weryfikuje natychmiast.
Zapytany o możliwość rozwoju tej formy literackiej, dr Stachowicz odpowiada pytaniem: – Należy zastanowić się, czy status literacki nie jest skazany na podobny los, co inne praktyki literackie powiązane z nowymi technologiami, takie jak np. powieść hipertekstowa, esemesowa, twitterowa. Czy zdoła się on zakorzenić, czy raczej przeminie jako ciekawostka?
Zależy to m.in. od tego, jak długo utrzyma się sam serwis. Na zmierzch popularności raczej się jednak nie zanosi – pod koniec sierpnia Mark Zuckerberg obwieścił, że na Facebooku pobito rekord: miliard aktywnych użytkowników dziennie. Czyli miliard potencjalnych czytelników.
*
Marta Klimowicz – doktorka socjologii, zajmująca się badaniami internetu.