Nikogo nie zmuszam, sami mówią
NOBEL 2015: Swietłana Aleksijewicz o swoich literackich inspiracjach
Agnieszka Wójcińska: – Wojna, Czarnobyl, rozpad imperium – dlaczego zajęła się pani takimi tematami i właśnie w ten sposób, oddając głos bohaterom?
Swietłana Aleksijewicz: – Zaczęłam koncentrować się na najbardziej bolesnych punktach w naszej najnowszej historii. Po prostu szłam za życiem. A sama metoda pracy? Miałam nauczyciela – Alesia Adamowicza. Byłam młodą dziennikarką, kiedy przeczytałam książkę „Ja ze spalonej wsi”, autorstwa Adamowicza, Janki Bryla i Włodzimierza Koleśnika. To były historie pojedynczych osób, które cudem ocalały z palonych przez Niemców wsi. Nagle zobaczyłam, że wszystko, co słyszałam w dzieciństwie, opowiadania kobiet wiejskich, może być podstawą dokumentu. Kolejna książka Adamowicza, napisana w podobny sposób, dotyczyła blokady Leningradu. Ale w niej było dużo komentarzy odautorskich. Niepotrzebnych, moim zdaniem. Dlatego ja koncentruję się na tym, co mówią bohaterowie, uważam, że lepiej od nich tego nie opowiem.
A czemu porzuciła pani później tematykę tych wielkich, epokowych wydarzeń?
Kiedy poprosili mnie o napisanie książki o Majdanie, zaczęłam o tym czytać i nagle złapałam się na myśli, że więcej pisać o tym barbarzyństwie nie mogę. Że wyczerpałam swój limit. Napisałam wstęp, ale jak sobie wyobraziłam, że miałabym pojechać, przepytywać ludzi, to nie, nie mogłabym. Tak jak w pewnym momencie nie mogłam już pojechać do Czeczenii. To było ponad moje siły. W ostatnich latach życia Anny Politkowskiej często jeździłyśmy tam razem i widziałam, jak jej psychika nie wytrzymała. Ona była po prostu jak nakręcona.
Czuje się pani reporterką?
To, co piszę, to nie reportaż. Powiedzmy raczej, że znajduję sztukę w samym życiu.