Po przestrzeniach Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie tłum zwiedzających sunie elegancko oraz w uniesieniu. Zachłyśnięty art brutem, z francuskiego sztuką surową, nieprofesjonalistów. Można powiedzieć: artbrutystów, czyli tych, którzy nie tworzą wyuczoną techniką, tylko emocjami.
Dla zainteresowanych teorią jeszcze kilka podstawowych faktów – art brut narodził się dzięki kolekcjonerowi i handlarzowi win Jeanowi Dubuffetowi, który tuż po wojnie, w 1945 r., sztukę nietkniętą artystycznymi manierami zaczął zbierać po francuskich i szwajcarskich szpitalach psychiatrycznych i więzieniach.
A dziś jesteśmy w Warszawie, w 2016 r. Jest piątkowy wieczór, pora wernisażu.
Człowiek o 17 tys. twarzy
Garbusek z siwymi włosami stanął w rogu sali i zaczął przemówienie: To, co robię, to nie jest wcale, jak myślą niektórzy, żadne przebieranie. Bo garbusek to tak naprawdę 17 tys. ludzi w jednej tylko osobie. Na tę chwilę dokładnie 17 241 najróżniejszych ludzi; w sumie 32 foldery i 91,3 GB. Wcielenia jako czarno-białe fotografie wiszą na muzealnej ścianie. Jezus Chrystus, Charlie Chaplin, MT z K, czyli Machciński Tomasz z Kalisza, jego wcielenie właściwe, ale niektórzy patrzą na napis, potem na zdjęcie, i mówią: To Matka Teresa z Kalkuty. Wielu już garbusek nabrał tym podpisem.
Garbusek to człowiek, który robił selfie, zanim to słowo w ogóle się pojawiło. Któregoś dnia w 1966 r. przed obiektywem Smieny 2 ustawił się w kapeluszu. Wyszedł pastuszek, pierwsze wcielenie, ale tak naprawdę to może być ktokolwiek, interpretacja należy do patrzącego.
Bo garbusek po prostu jest tym, kim się staje. Budzi się rano i już wie.