Eurowizja za nami. Triumfuje Ukraina, ale i Michał Szpak może być z siebie dumny
I znowu cała Europa z zapartym tchem śledziła zmagania Ukrainy z Rosją. Tym razem na szczęście było to pokojowe współzawodnictwo, choć piosenka, która zwyciężyła, miała swój ciężar gatunkowy: krymska Tatarka Jamala wykonała pieśń „1944”, o stalinowskich deportacjach swoich przodków (sama – z tego właśnie powodu – urodziła się w Kirgistanie).
Znowu więc nie wiadomo, ile w eurowizyjnym triumfie Ukrainy zadumy telewidzów nad ludzkim losem, ile zachwytu nad świetnym technicznie i autentycznie żarliwym wykonaniem Jamali, a ile chęci zagrania na nosie rosyjskiemu niedźwiedziowi – bo faworytem 61. Konkursu Piosenki Eurowizji był świetny skądinąd Rosjanin Siergiej Łazariew.
Najmniej pewnie ze zwycięstwem Jamali miała wspólnego sama piosenka, która brzmiała tak, jakby Kayah tę swoją etniczną płytę nagrała z Burialem (dla niewtajemniczonych – 10 lat temu najmodniejsza elektronika: mniej więcej tyle czasu potrzebuje w epoce internetu i podbojów kosmicznych Eurowizja, żeby nadążyć za tym, co dzieje się w prawdziwej muzyce).
Coraz lepiej wiadomo, skąd człon „wizja” w nazwie konkursu, bo więcej utworów cieszyło wczoraj oko niż ucho (swoją drogą, gdyby nagradzano najlepszą oprawę sceniczną, Rosjanin zwyciężyłby w cuglach), co nie znaczy, że nie trafiały się piosenki i wykonania co najmniej przyzwoite.
Wyróżnić warto chociażby propozycję gospodarzy (ten humor, ten luz – czy Frans aby na pewno wiedział, na jaką przyszedł imprezę?), Gruzji (zespół Young Georgian Lolitaz, prezentujący rockandrollowo-taneczny numer, którego pogratulować mogliby im i Klaxons, i Primal Scream), Bułgaria (szkoda, że Poli Genova zdecydowała się na to zabawne, świecące wdzianko, które odwracało uwagę od całkiem zgrabnej piosenki), Łotwy (zwrotka „Heartbeat” w wykonaniu artysty o pseudonimie Justs to chyba najbardziej progresywny moment konkursu) czy Belgii (piosenkę dla Laury Tesoro napisała Selah Sue).
Czarnym koniem mogła się okazać Australia, do końca walcząca z Ukrainą i Rosją o pierwsze miejsce. I nic dziwnego – koturnowa ballada „Sound of Silence” skrojona była według wszystkich eurowizyjnych prawideł, a Dami Im pięknie ją zaśpiewała. Co robiła Australia na europejskiej imprezie? Polski komentator, jak zawsze niezawodny Artur Orzech, próbował to tłumaczyć, ale ja wiem swoje – Stary Kontynent w końcu musi płacić karmiczne długi za zamorskie kolonie…
Ósme miejsce Michała Szpaka w konkursie Eurowizji to dla młodego wokalisty powód do dumy. Tym bardziej, że telewidzowie wystawili mu zaskakująco wysoką notę, rekompensując brak zainteresowania ze strony eurowizyjnych jurorów. Możemy się więc przy okazji pocieszać, że znowu decydowały jakoweś polityczne antypatie, że Czesi nie lubią nas za Zaolzie, Niemcy za samochody, Rosjanie za Dymitra Samozwańca, a inni – „bo tak”. Ale to bzdury. Szpak – w generalskim wdzianku, z kwartetem smyczkowym za plecami i gestykulacją ze szkoły Tymochowicza – wykonał swoje zadanie najlepiej jak potrafił, ale i jego piosenka, i wizerunek trąciły myszką, nawet w tym nierzeczywistym, eurowizyjnym kontekście.
Ale można też powściągliwość jurorów intepretować na naszą korzyść. Nie głosowali, bo nas lubią i wiedzą, że obowiązek organizacji konkursu piosenki w Eurowizji na poziomie porównywalnym z oszałamiającym show przygotowanym przez Szwedów byłby dla Polski pyrrusowym zwycięstwem. Dziękujemy za zrozumienie.