Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Wojna plemion

Kawiarnia literacka

Wiedzę o wojnie wtłaczano nam jak pokarm choremu przez rurkę – szkoła, filmy, komunistyczna propaganda – wszędzie polska martyrologia.

Na szczęście były babcie i dziadkowie, którzy wojnę przeżyli i mogli powiedzieć, jak to naprawdę wyglądało, rodzice, którzy w czasie wojny się urodzili. I to właśnie sceny z rodzinnych wspomnień były szczepionką pacyfizmu – nigdy więcej czegoś takiego dla nas ani dla naszych dzieci.

Ale dziś pokolenie pamiętających wojnę odchodzi. Tych nielicznych, którzy z nami są, zakrzykuje propaganda podbierająca symbole narodowe, serwująca jedynie słuszną prawdę, kto był dobry, a kto zły. Dla tych starszych ludzi to musi być koszmar – wspominać, jak przed 1939 r. dochodziły wieści o faszyzujących Niemcach, i widzieć, jak dokoła rzeczywistość brunatnieje.

Najpierw było słowo. „Karaluchy!” – wołali jedni na drugich. W szkole dziewczynki chowały się po toaletach, żeby pozostałe ich nie zlinczowały. W domach się barykadowano, żeby sąsiedzi nie weszli i nie zabili. Uciekano, tkwiąc po usta w rzekach, którymi pływały resztki tych, którym się nie udało uciec. Czasem w tych wzdętych ciałach dało się rozpoznać znajomy szczegół – bliznę na ramieniu siostry, sprzączkę od paska ojca.

Fikcja? Nie, Rwanda 1994. Znam te historie z opowieści znajomych, z książek, które napisali, sztuk, które wystawili już tu, w Europie, z dala od koszmaru, przed którym uciekli. Udało im się, ale milionowi ich rodaków nie. Opowiadania „Obietnica dana mojej siostrze” Josepha Ndwaniye, powieści Scholastique Mukassonga, nie licząc świadectw i reportaży. Opisują, jak słowa podzieliły ludzi na dwa plemiona. Nie tyle w sensie antropologicznym – bo choć Tutsi i Hutu mają nieco inne zwyczaje, to zamieszkiwali od wieków te same tereny.

Polityka 29.2016 (3068) z dnia 12.07.2016; Kultura; s. 80
Oryginalny tytuł tekstu: "Wojna plemion"
Reklama