O intrygujące związki między stanem psychicznym a twórczym potencjałem spierali się od dawien dawna filozofowie, lekarze, a z czasem też psychologowie i sami twórcy. W największym uproszeniu można powiedzieć, że im bardziej społeczeństwa starały się izolować outsiderów ze swego grona, tym bardziej konsekwentnie odmawiano im także prawa do nazywania sztuką tego, co robią. I na odwrót: tolerancja i dążenie do zaakceptowania „innych” przekładały się na zainteresowanie i uznanie dla wytworów ich wyobraźni.
Dotyczyło to zresztą nie tylko chorych psychicznie, ale też wszystkich oddalonych od głównego nurtu socjalizacji: przestępców, dziwaków, przedstawicieli społeczeństw pierwotnych, a nawet tzw. twórców naiwnych, strugających swoje świątki w daleko idącej nieświadomości otaczającej ich kultury. Wszystkie te „subkultury” zaczęto zresztą odkrywać i się nimi fascynować w mniej więcej tym samym czasie: na przełomie XIX i XX w. We wszystkich dostrzegano tę samą wartość: mniejszą lub większą niezależność od kultury i cywilizacji oraz ograniczeń, jakie niosą.
Psychiczny artysta
Pojęcie art brut (czyli „sztuka surowa”) wymyślił w 1945 r. Jean Dubuffet, wybitny artysta i teoretyk sztuki. Ale temat nabrzmiewał od dawna. Jeszcze przed drugą wojną światową niemiecki psychiatra i historyk sztuki Hans Prinzhorn stworzył przy klinice w Heidelbergu kolekcję sztuki osób psychicznie chorych, która w 1921 r. liczyła ponad 4 tys. prac. W tym samym mniej więcej czasie szwajcarski psychiatra Walter Morgenthaler wydał książkę „Psychicznie chory jako artysta” będącą analizą absolutnie niezwykłego dorobku (25 tys. precyzyjnych ilustracji) jednego tylko pacjenta – chorego na psychozę Adolfa Wölfli.