Bracia Dufferowie, twórcy serialu „Stranger Things”: Nie wychowaliśmy się na telewizji
Marcin Zwierzchowski: Zacznijmy od początku, czyli genezy „Stranger Things”. Serial identyfikowany jest przede wszystkim jako hołd złożony popkulturze lat 80. To jednak przyszło później, jako dodatek do historii, prawda?
Matt Duffer: Zgadza się. To zresztą dziwne, ten proces łączenia pomysłów, rozpoczynający się od bardzo małych rzeczy. Pierwotną inspiracją był dla nas film „Labirynt” Denisa Villeneuve’a – zaczęliśmy się zastanawiać, jak ta historia sprawdziłaby się, gdyby zamiast w dwie godziny opowiedzieć ją w osiem. Uznaliśmy, że efekt mógłby być naprawdę fajny. Film zaś bardzo nam się podobał, do tego stopnia, że żałowaliśmy, że to nie my go nakręciliśmy.
Zaczęliśmy rozmawiać o wątku zaginięcia, dwóch perspektywach: dzieci i dorosłych, potem dołożyliśmy do tego potwora. Następnie do głowy przyszedł nam pomysł, by inkorporować do tego rządowe eksperymenty, coś podobnego do autentycznego MKUltra, o którym sporo czytaliśmy. I gdy to wszystko połączyliśmy, stwierdziliśmy, że dobrym tłem dla takiej historii będą lata 80. Dopiero wtedy uświadomiliśmy sobie, że dałoby nam to okazję do nawiązań i złożenia hołdu tym wszystkim filmom, na których się wychowaliśmy.
I od tego zaczęło się „Stranger Things” – przepracowaliśmy te pomysły i połączyliśmy je w jedno. Serial powstał więc pod wpływem wielu inspiracji, nie tylko kinem lat. 80.
Netflix nie był pierwszy na waszej liście, jeżeli chodzi o potencjalnych kupców dla „Stranger Things”. Jak wyglądał proces przebijania się z pomysłem na serial i sprzedawania go producentom?
Ross Duffer: Netflix był na szczycie tej listy jako wymarzone miejsce dla „Stranger Things” [Wtedy serial miał się nazywać „Montauk” – przyp.