Listopad 2012 r., spotkanie fundacji powołanej w celu zbierania środków na realizację filmu „Smoleńsk”. Hasło przewodnie: „Ukrywana prawda o 10 kwietnia, poszukiwana prawda o Polsce”. Paweł Kukiz śpiewa piosenkę o zbrodni katyńskiej 1940 r. Ze sceny przemawiają m.in. Bronisław Wildstein, Marcin Wolski, nieżyjący już pisarz Marek Nowakowski, producent filmu Maciej Pawlicki, reżyser Antoni Krauze. Padają głosy ubolewania, że przedstawiciele polskich władz i prokuratura nie są zainteresowani rozwikłaniem przyczyn tragedii. Głosy oburzenia, że żyjemy w kłamstwie porównywalnym do kłamstwa katyńskiego.
Obecni na scenie mówią o sobie: przedstawiciele sztuki zwalczanej, wyśmiewana przez tzw. salon sekta pancernej brzozy. Film ma być próbą pokazania tego, co się naprawdę wydarzyło, ma nie pozwolić zapomnieć. Michał Lorenc jest jednym z siedzących na podwyższeniu. Gdy dostaje mikrofon, w przeciwieństwie do innych zabierających głos, mówi krótko: – Nie chciałbym, aby ten film opowiadał o sekcie. Ani żeby dzielił. Chciałbym, żeby mówił prawdę.
Z tematem katastrofy smoleńskiej związał go przypadek. W telewizji, nadającej przejmujące relacje towarzyszące tragedii, poszukiwano adekwatnych do nastroju motywów muzycznych. Ktoś skojarzył finałowy utwór z filmu Jana Kidawy Błońskiego „Różyczka”, ilustrujący przymusową emigrację Polaków żydowskiego pochodzenia w wyniku sterowanej przez komunistyczne władze antysemickiej kampanii 1968 r. Utwór, autorstwa Lorenca, nazywał się „Wyjazd z Polski”. W kontekście katastrofy nabrał nowego wymiaru. Po emisji kompozycji w telewizji rozdzwoniły się telefony od poruszonych widzów z prośbą o powtórkę.
Przyjaciele
Nawet gdyby motyw z „Różyczki” nie zaczął żyć drugim życiem przy okazji telewizyjnych transmisji uroczystości związanych z tragedią, sprowadzaniem ciał ofiar do Polski i uroczystościami żałobnymi, Lorenc prawdopodobnie i tak zaangażowałby się w projekt fabularnej opowieści o katastrofie.