Sapkowski: Nie mam kłopotu z grą „Wiedźmin”, ale prawdziwy wiedźmin jest tylko jeden i pochodzi z książek
Marcin Zwierzchowski: – Jaki, z perspektywy czasu, jest pana stosunek do gry „Wiedźmin”? Podkreślał pan ostatnio, ile krzywdy prace CD Projekt wyrządziły książkom.
Andrzej Sapkowski: – O grze jako takiej niewiele mogę powiedzieć, bo jej nie znam, nie grywam w gry. Rozgłos i wyniki sprzedaży mówią jednak same za siebie, byłaby to gra słaba, nie miałaby takich osiągnięć. Ale pracując na własny sukces, gra moim książkom, niestety, zaszkodziła. Kilku wydawców umieściło grafikę z gry na okładkach moich książek. Wielu czytelników zakwalifikowało więc książki jako tzw. game related, czyli pisane pod grę. Takich książek na rynku SF&F jest multum. Widząc na okładce mojej książki obrazek z gry, wielu fanów założyło, że to gra była pierwsza. A poważni fani SF i fantasy takimi wtórnymi książkami gardzą i nie kupują ich, bo – primo – są wtórne i nieoryginalne. Secundo – są kompletnie bez znaczenia dla tych, którzy w żadne gry nie grają – a takich jest wśród fanów zdecydowana większość.
Wcale nie pomaga tu fakt, że książki „pod gry” zdarzyło się pisać wielkim, jak choćby Mike Resnick (gra „Tomb Raider”), Alan Dean Foster („Shadow Keep”), Greg Bear („Halo”) czy Brandon Sanderson („Infinity Blade”). Reakcja fanów była jednoznaczna: wielcy piszą pod gry wyłącznie dla mamony, dla grosza marnego. I z pewnością piszą niedbale, na pół gwizdka, toteż książki te można sobie odpuścić, niech czytają je gracze. Nie było mi miło na targach książki czy też konwentach, gdy fani brali moje książki do ręki, spoglądali na okładki i pogardliwie je odkładali. Game related. Gry nas nie interesują, weźmiemy raczej coś oryginalnego, nowego Abercrombiego, Aaronovitcha albo Tregillisa.