Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Guślarz i żebrak

Kawiarnia literacka

Ostrożnie wstępuję na ziemię poetów i tylko jako czytelnik.

Każdy mój krok niepewny, boję się zdrady i śmiechu. Wierzę, że poezja jest ostatnim krokiem mowy, najdalszym przyczółkiem, poza nią tylko pustkowia, bezsłowne przestrzenie. Zakorzeniony w prozie, jestem bezpieczny. Opowieść daje schronienie, zawsze można uciec w anegdotę, jestem jak ślimak, powolny, lecz otoczony iluzją domu. Boję się pustkowi i poetów, boję się przeoczyć wielki wiersz i zachwycić się małym, niezdarnym, ale przyjaznym. Ten niepokój narasta, ale odważnie, może nieświadom ryzyka, zapuszczam się na ziemie poetów. Za każdym razem uczę się nowej mowy, składam sylaby jak dziecko, gaworzę bezradnie ku uciesze dorosłych.

Boję się wierszy czytanych, obcowania z nimi podczas wieczornych spotkań. Sam na sam z tomem pełnym białych plam na marginesach czuję się bezpieczniej, niepodglądany, niewydany na pastwę. Nie wiem, co znaczy dobrze przeczytany wiersz. Na ogół intonacje poetów mnie rozczarowują.

Tkaczyszyna-Dyckiego najpierw odkryłem niemego, bezbronnego wobec mnie ze swoim „Oddam wiersze w dobre ręce”. Dzieła zebrane, zwłaszcza ułożone chronologicznie, to dziwne przygody. Lektura ich to śledzenie, jak rodzi się język, jak dokonują się z tomiku na tomik rewolucje, jak pewne ostre i wyzywające środki zostają złagodzone, jak pojawiają się subtelności albo też – co i czasem bywa – jak poeta traci moc nazywania, wpada w manierę i ślizga się po oswojonych frazach. To pulsowanie tematów, metafor, dykcji, powracanie pewnych spraw, omijanie innych – wszystko to przynosi wartość dodaną. Świadomość, że pomiędzy okładkami znajdują się utwory z kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, wprawia mnie w ekscytację. Gdyż, trochę niezależnie od pojedynczych wierszy, takie dzieła zebrane odsłaniają życie, jego dynamizm, tętno.

Polityka 45.2016 (3084) z dnia 01.11.2016; Kultura; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Guślarz i żebrak"
Reklama