Może potrzeba kogoś, kto sam nie korzysta z internetu, żeby poznać lepiej naturę cyberbestii? Werner Herzog z sieci nie chce korzystać (np. serwisy społecznościowe nazywa zmasowanym atakiem głupoty), ale potrafił zrealizować dokument pełen ostrożnego szacunku dla zjawiska – „Lo i stało się. Zaduma nad światem w sieci”. Nie daje też prostej odpowiedzi, czy sprawy rozwijają się w dobrym czy złym kierunku. Na pewno – wnioskuje reżyser – internautom brakuje ostrożności, a to, z czego korzystają, to trzecia wielka cywilizacyjna rewolucja – pierwszą było rozpalenie ognia, drugą rozprzestrzenienie się elektryczności. Ale Herzog jest zainteresowany tylko jej wpływem na użytkownika – o tym założeniu „Lo i stało się” pisali parę miesięcy temu Aleksandra Przegalińska i Edwin Bendyk: „Roztapiając się w sieci, stajemy się częścią globalnego systemu – społecznej maszyny, zarządzanej (...) przy coraz mniejszym udziale ludzkiej woli” (POLITYKA 19).
Ten brak kontroli człowieka nad determinującymi warunkami środowiska jest cechą, która zawsze przyciągała Herzoga. Tyle że w swoich filmach zajmował się do tej pory nie stosunkiem człowieka do technologii, tylko raczej do natury.