Do kogo mają się odwołać ludzie teatru w razie konfliktu z lokalną władzą, jak ostatnio we Wrocławiu, a niedawno w Toruniu czy w Białymstoku? Gdy władze nie słuchają środowiskowych stowarzyszeń, a Ministerstwo Kultury wyznaje jedną wizję teatru – konserwatywną i narodową? We wrocławskim Teatrze Polskim poparło dolnośląskich samorządowców (z PO i PSL) w wyborze Cezarego Morawskiego na nowego dyrektora. Tym samym szefem jednej z najlepszych scen w kraju, z wybitnym zespołem i nagradzanymi spektaklami, został aktor w ostatnich dekadach telenowelowy i farsowy, z epizodem skarbnika w ZASP zakończonym dużą stratą finansową i procesem, współorganizator festiwalu szkół teatralnych w warszawskiej Akademii Teatralnej, którego pomysł na repertuar ograniczał się do celebrowania rocznic i czczenia tradycji. Na gościnne występy do Polskiego zaprosił amatorski Teatr Nie Teraz z Tarnowa, określający się jako katolicko-narodowy.
Kto więc pozostaje ludziom teatru? Suweren. Środowisko teatralne zaczyna zauważać, że na władze – od centralnych po lokalne – działa tylko sprzeciw grup zwykłych obywateli. Publiczność, dotąd często traktowana przez teatry publiczne po macoszemu albo jak mieszczuch do bicia, dziś staje się ich ważnym partnerem. Przykładem Wrocław, gdzie grupy widzów regularnie manifestują solidarność z aktorami Teatru Polskiego protestującymi przeciw zaprzepaszczaniu dorobku sceny i obniżaniu jej prestiżu, stojąc podczas ukłonów z zaklejonymi czarną taśmą ustami. Na spektakle Teatru Nie Teraz przyszło 50 osób. A urzędnicy dolnośląscy, którzy nie chcieli rozmawiać z zespołem Polskiego, przyszli na debatę zorganizowaną przez grupę Publiczność Teatru Polskiego we Wrocławiu.