W wydanej właśnie książce Leszka Gnoińskiego „Republika. Nieustanne tango” jej główny bohater Grzegorz Ciechowski mówi: „Nie będę udawał, że jestem rockandrollowcem. (…) To, że mówię do ludzi językiem rocka, to czysty przypadek. Równie dobrze mógłbym przemawiać w inny sposób”.
Mija właśnie 15 lat od śmierci Grzegorza Ciechowskiego, postaci emblematycznej dla całej historii polskiego rocka, więc powyższy cytat nie tylko fanom Republiki może się wydać zaskakujący. A jednak lider toruńskiego zespołu przy różnych okazjach powtarzał (także w wywiadzie udzielonym POLITYCE z okazji przyznania mu nagrody Paszportów za 1996 r.), że nie odczuwa jakichś ideologicznych, specjalnie silnych związków z rockiem. Ba! Wiele razy mówił, że muzyka to dla niego jeden z kilku elementów artystycznej wizji.
Ciechowski jak Bowie
Najczęściej traktował muzykę w charakterze wehikułu tekstu. A były to (z nielicznymi wyjątkami z początków kariery) nie tyle nawet teksty piosenek, ile utwory spełniające wszelkie wymogi tekstu literackiego. Jako wykształcony polonista dobrze wiedział, jaka jest różnica między piosenką a wierszem.
Mówiono o tym 17 grudnia w toruńskim Collegium Maius ostatniego dnia konferencji naukowej o polskim rocku, kiedy tematykę wszystkich prezentowanych wtedy wystąpień poświęcono właśnie twórczości Ciechowskiego. Kulturoznawcy, muzykologowie, poloniści zgodnie wskazywali na artystyczną nietypowość, czy, jak kto woli, wyjątkowość. I słusznie, bo czy da się uznać za typowe, by współtwórca polskiego boomu rockowego lat 80.