Stare powiedzenie głosi, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Od nich więc zacznijmy. Powszechnie już wiadomo, że Skarb Państwa zapłacił za kolekcję 100 mln euro, co wraz z VAT daje okrągłą sumkę 500 mln zł. Dużo to czy mało? Zwolennicy transakcji zapewniają, że bardzo mało i najczęściej przywołują kwotę 2 mld euro jako najbliższą realnej wartości przejętego skarbu. To oczywiście tylko szacunek, albowiem dopiero sprzedaż na rynku antykwarycznym ujawniłaby faktyczny przelicznik na pieniądze. I czy ta kwota byłaby niższa czy wyższa, nie ulega wątpliwości, że z finansowego punktu widzenia dla rządu transakcja okazała się udana. Trzeba jednak pamiętać, że w skład tej kolekcji, poza spektakularnymi obrazami Leonarda da Vinci, Rembrandta czy Cranacha, wchodzi też ogromny zbiór pamiątek, głównie bibliofilskich, związany z historią narodu i państwa polskiego. Z punktu widzenia międzynarodowego rynku zapewne umiarkowanie ciekawy, ale z naszego punktu widzenia absolutnie wyjątkowy i właściwie bezcenny.
Kolekcja w magazynach
Historia muzealnictwa obfituje w przypadki, gdy duże zbiory prywatne przechodziły na własność państwa, nierzadko dając początek wielkim kolekcjom. Niekiedy odbywało się to na drodze darowizny, niekiedy jednak i gwałtownych, przymusowych przejęć. Wszak początek muzeum Luwru dały skonfiskowane w czasie rewolucji dobra kościelne i królewskie. Z kolei królewskie madryckie Prado, choć udostępnione publiczności już w 1819 r., dopiero pół wieku później, po obaleniu Isabelli II, zostało upaństwowione. A wówczas w jego zasobach znajdowało się m.in. 2300 obrazów. Dla odmiany w 1824 r. Izba Gmin zgodziła się zapłacić 57 tys. funtów za 38 obrazów należących do bankiera Johna Juliusa Angersteina, co legło u podstaw stworzenia słynnej londyńskiej National Gallery.