Spotkali się przypadkiem na wystawie kapistów w 1934 r. Józef Czapski pokazywał swoje obrazy, zagadali się o malarstwie, a potem Czapski zaprosił Ludwika Heringa do swojej pracowni. I tak nawzajem stali się dla siebie najważniejsi.
Hering miał za sobą wstrząs – samobójczą śmierć ojca, gdy sam miał 19 lat. Kiedy się spotkali, wrócił właśnie z Nałęczowa, gdzie pracował jako bibliotekarz. W pracowni Czapskiego zaczął malować i pisać. Mieszkali ze sobą trzy lata przed wojną, potem ich losy się rozeszły. Za to furtka w Józefowie, osty, stacja kolejowa, Wisła – połączyły ich na całe życie. „Nasze spotkanie tak dziwne było i jest najpełniejszym spotkaniem mego życia” – pisał. Na razie ukazał się pierwszy tom ich korespondencji, obejmujący listy od 1939 do 1959 r. Drugi wyjdzie niebawem.
Od pierwszych stron widać, że te listy nie są tylko dopełnieniem wiedzy o życiu bohaterów. To opowieść o artystach całkowicie oddanych sztuce, przy czym, paradoksalnie, jeden z nich, Ludwik Hering, nie mógł tworzyć, nie mógł pisać. Pozostał znany tylko jako autor jednego zbioru opowiadań „Ślady” (niedawno wznowionego) i współautor spektakli Teatru Osobnego. Te listy stały się jedyną jego możliwą twórczością. „List – to ostatecznie zawsze wiedziałem – też twórczość. I rozmowa. I obcowanie z człowiekiem. Jeszcze jak! Dlatego nienawidzę pisania” – pisał Hering.
Szlachetny i cierpiący
To wydanie przywraca więc polskiej kulturze postać myśliciela, pesymisty, świadka Zagłady, który stał się „buntownikiem absolutnym”, jak nazywał go Czapski. Kogoś, kto wyciągnął ostateczne konsekwencje z tego, co widział, i wybrał milczenie (lub milczenie wybrało jego). Jego zapiski listowne (te wysłane i niewysłane, odnalezione po jego śmierci) mają siłę filozoficznych rozważań, czasem zamieniają się w poezję, czasem tworzą obrazy o ogromnej sile odziaływania.