Minus czternaście i smog, stojąc na ulicy, można bez żadnej osłony patrzeć w słońce. Chwilę później pojawia się skrawek smogowej tęczy, znak przymierza, ale strach pomyśleć, z kim tym razem. Świat się autoparodiuje, prezydenci tego świata dzielą się na błaznów i psychopatów, płynnie przechodząc z jednych w drugich. Ministrowie nieco bliżsi nam zdają się już zupełnie papierowi, wypompowano z nich krew i myśli, co zamiast wzbudzić żal, chęć pomocy, wywołało zazdrość. Osobliwie wśród liderów opozycji. Niektórzy udali się dokonać tej dziwacznej operacji do ciepłych krajów, pozostali postanowili załatwić sprawę na miejscu.
Słowem – najchętniej by się człowiek zaskorupił, nie rozglądał, przykrył kocem po czubek głowy, sam czubek zdaje się wystarczający, by brać udział w życiu społecznym. Przyjaciele, zauważyłem, wyszukują sobie coraz dziwaczniejsze hobby, sięgają po sprawdzoną metodę „na hopla”, by nie widzieć, nie brać udziału, nie ocierać się. Nigdy nie miałem się za kogoś wyjątkowego, lepszego od innych, postanowiłem więc pójść za ich przykładem. Postawiłem na śluzowce (Myxomycota), czemu trudno się dziwić, bo to fascynujące i piękne stworzenia.
Pisząc „stworzenia”, zawahałem się, bo śluzowce były już przypisywane do grzybów, potem do protisów grzybopodobnych, a są i tacy, którzy widzieliby je najchętniej w towarzystwie pierwotniaków, łatwo więc o pomyłkę. Czy też dokładniej: pomyłka wpisana jest w fascynację śluzowcami. To mi pasuje, wpisuje mi się to w ciąg mych wcześniejszych zainteresowań i nadziei. Taki na przykład Samotek Zmienny wygląda jak źle ugotowana pyza, za to Żałobnia jest już urokliwa, zdaje się kiwać na mnie dziesiątkami swoich wielokolorowych paluszków (które rzecz jasna żadnymi paluszkami nie są!